Saturday, December 23, 2017

Nocna Masakra - 2017 Drezdenko


    Po ubiegłorocznej Masakrze nie byłem przekonany co do startu w kolejnej edycji. No ale czym bliżej grudnia mój entuzjazm wzrastał. Opłatę startową uiściłem w pierwszym terminie, jadę. Zachęciła mnie baza w Drezdenku no i będzie to moja 5 Masakra, czyli mała rocznica.

  Przed startem
Do bazy docieram około 15 w sobotę, w teorii rowerzyści startują o 16:30, ale że wystartujemy później byłem pewien więc z mocno się nie stresowałem z przygotowaniami, nawet wtedy gdy na sali zostałem sam bo reszta zawodników popędziła do głównego holu. Daniel przetrzymał nas godzinę dłużej, oficjalnie wystartowaliśmy o 17:20, ale po opracowaniu wariantu było już po 17:30.
  Pogoda
Pogoda zapowiadała się całkiem nieźle, temperatura powyżej zera z lekkim południowo-zachodnim wiatrem
  Start
Na start umówiłem się Piotrem. To pierwsza NM na której będę jechał w parze i już wiem, że jest to konfiguracja idealna. Nasz wariant zaczynamy od PK2 i kontynuować będziemy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. PK2 zdobywamy sprawnie, chociaż spodziewałem się łatwo rzucającego się oczy przejazdu kolejowego (lub raczej pozostałości). W rzeczywistości nic nie ma i sprawdzamy kilkanaście metrów dalej. Wracamy do śladu dawnej lini kolejowej (obecnie rozebranej). Z tego miejsca dojazd od punktu jest już prosty. Lecimy dalej na PK10 rezerwat Czapienice na półwyspie. Oczywistą drogę dojazdową na punkt przejeżdżamy, acz Piotr dość dobrze czuł te przecinki i trafiamy na mapę rezerwatu i z niej odczytuję, że jesteśmy praktycznie na miejscu.

Natomiast więcej czasu zeszło nam na PK11. Gdy uporaliśmy się z dojazdem w okolice punktu to okazało się, że wszędzie płasko, a punkt miał być na szczycie górki. Wycofujemy się sprawdzamy kolejną przecinkę, ale dalej płasko. Zauważam śmigających zawodników i jedziemy w miejsce którego jeszcze nie czesaliśmy, pierwszy raz tej nocy posiłkując się zostawionymi śladami, było to o tyle łatwiejsze, że miejscami na drodze zalegała mała warstwa śniegu. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Jest górka i pozostaje jeszcze namierzenie tego jedynego drzewa na wzniesieniu.

Kolejny punkt PK16 też nie wydaje się łatwy, na moje oko Wigor dość niedokładnie poskładał mapy i przecinki, i drogi nie bardzo się nakładały na siebie. Ok odmierzamy 7km i następnie zaczynamy poszukiwania, tym razem dołka, zagłębienia. Początek okazuje się nieudany, pierwsza przecinka pudło, druga również, dopiero po namyśle i trochę po śladach współzawodników dojeżdżamy do tej odpowiedniej przecinki. Tu już problemu nie ma. Punkt zdobyty.

Z PK16 na kolejny PK20 jedziemy jakąś leśną autostradą były nawet momenty śniegu, wpadamy na asfalt i po chwili poszukujemy mostu kolejowego na Warcie przed Skwierzyną. Punkt zdobywamy w towarzystwie kilku innych zawodników.

Z PK20 na PK12 decydujemy się jechać asfaltem do wsi Chełmsko by następnie wjechać na leśne szlaki, błotne, rozjechane na których prędkość z rzadka przekraczała 6km/h. Po walce z błotem, trzymając kierunek nieoczekiwanie dojeżdżamy do cmentarza, gdzie pośród zapomnianych grobów był ukryty punkt.

Następnie kierujemy się na południe na PK17 i można chwilę odsapnąć, gdyż praktycznie pod sam punkt wiodą dobre drogi, najpierw ~8km asfaltów, a następnie dobra szutrówka. W międzyczasie zatrzymujemy się na CPNie w celu uzupełnienia zapasów

Na PK19 również jedziemy trochę dłuższą drogą by jak najmniej taplać się w błotach na polnych drogach. Na dojeździe do PK19 doganiamy dwóch zawodników i punkt zdobywamy razem. Tym razem obyło się bez problemów. Następne punkty wpadały już raczej bez problemów.

PK15 to kolejny opuszczony cmentarz i po tym punkcie udajemy się sprawnie na PK7, punkt hotelowy. Na punkcie spotykamy Wikiego, Turystę oraz Wojtka, którzy żywo debatują na wariantem. Ja szybko wypijam 2 soki i jestem gotowy do dalszej drogi. Nieoczekiwanie Piotr mówi, że chciałby jednak odpocząć lekko dłużej. Tu nasz zespół się rozdziela. Na PK6 jadę już solo asfaltem, przy PK19 Sławek mówił że punkt jest łatwy o ile się atakuje od strony asfaltu. Tak też było, nawigacyjnie było łatwo, ale ~1400m wysysało resztki sił na tym pagórkowatym i piaszczystym dojeździe. Na powrocie spotykam Piotra i mówię mu, że zostaje mu do punktu około 1000m.

Chciałem jeszcze zdobyć PK3, ale wycofuje się gdy przecinka na mapie okazuje się zarośniętym przez sosny kawałkiem lasu, a droga którą jechałem skręca na południe, ale nie ma jej na mapie. Nie czułem już się na siłach by rozszyfrować to co jest w terenie z tym co mam na mapie. Nie miałem również sił by gonić CRLa, który wybrał ten sam wariant dojazdu na PK3. Rezygnuję

Ostatnim punktem tej nocy, a raczej poranka był PK9. Punkt zdobywam w towarzystwie Sławka, który wyjechał gdzieś z bocznej drogi. Na dojeździe do PK napęd odmawia współpracy, ale po krótkiej naprawie jestem wstanie kontynuować jazdę. Doganiam Sławka i PK9 zdobywamy już w świetle nowego dnia. Jeszcze chwila i meta, w planie miałem PK1 i zostawiłem sobie go na koniec. Chciałem z mostu kolejowego rzucić okiem na jaz na Noteci. Do PK1 nie dojeżdżam gdyż pozostaje mi 30 minut do końca regulaminowego czasu. Decyduje się na powrót do bazy.

Ta edycja było dość szybka, a to za sprawą dróg jakie wybraliśmy. Staraliśmy się wykorzystywać asfalty, acz zdarzało się prowadzenie roweru na drogach które przypominały bagna. Średnia prędkość netto to prawie 17km/h, brutto to niecałe 11km/h i 162,3 km przejechane.

Tym razem Wigor zrezygnował z dziurkaczy na punktach trasy rowerowej. Do wyboru były kody QR lub NFC wysyłane przez aplikację lub tradycyjna karta papierowa i długopis. Tradycyjna metoda powodowała, że wyniki "na żywo" nie były dostępne, przy okazji przysparzała dodatkowej pracy z zapisaniem ręcznym wyników do systemy "na żywo". Sama aplikacja działa idealnie, ale tylko na Androidzie. I tu pojawia się problem bo inne systemy nie są obsługiwane przez aplikację. Chyba czas najwyższy by twórca aplikacji stworzył wersję dla iOS lub/i WindowsPhone.



Mapa ze śladami zawodników tu

Thursday, October 26, 2017

Harpagan 54 Szemud 2017

  Październikowe Harpagany wychodzą mi słabo. Nie inaczej było tym razem. Jakoś tak się dzieje, że w październiku nie znajduje czasu do jazdy na rowerze. Sama impreza pod domem to trzeba być. Nowa, odświeżona formuła TR200 - 2 pętle po ~100km. Pierwszy błąd popełniam jeszcze przed startem. Jakoś umknęło mi, że do godziny 16 trzeba odebrać mapę drugiej pętli. A ja o 16 to jeszcze walczyłem na pierwszym okrążeniu.
  Na start planowałem jechać na kole, ale intensywna ulewa przekonuje mnie do auta. W Szemudzie na parkingu spotykam Mikołaja, w aucie siedzi Darecki, a chwilę później przyjeżdża Mirosław (M&M ponownie wygrywają). Rozdane mapy, okrąg zakreślony, ruszam. W drodze do pierwszego punktu (PK11) wyprzedzają mnie zwycięzcy, szli ostro. Ja miałem na liczniku 25km/h oni musieli mieć koło 40. Chwilę dalej na trasie ktoś mnie pozdrawia, ale rozpoznaje tylko po głosie bo mnie światło oślepiło - to Łukasz i Krystian (stawiałem, że oni staną na pudle), również szli ostro i po chwili nie widziałem nawet ich czerwonych światełek. Jakie było moje zdziwienie gdy spotykam ich przy PK11. Niby zaczął się dzień, ale nie zrobiło się jasno, ciężkie chmury i intensywna mgła odgradzały nas od promieni słońca.
  W drodze na kolejny punkt PK3 spotykam debiutantów z Białegostoku. Pomagam im się zorientować i PK3 zaliczamy razem. Kolejny PK na górze Donas, to punkt często wykorzystywany w lokalnych zawodach więc bez przygód docieram do punktu, następny również wpada szybko i bez problemów, gdzieś w lasach pomiędzy Witominem a Chwarznem. Nie zliczę ile razy już tu błądziłem :). W drodze na kolejny punkt (ja pod górkę) z naprzeciwka śmignął Piotr Buciak, a chwilę później Grześ Liszka oparty na lemondce.
  PK15 to był popis nawigacji. Wpadam w las, odmierzam, jadę i nic. Punktu nie ma. Wracam, dumam, spotykam innych rowerzystów i razem krążymy, i nic. W pewnym momencie decyduje się na opuszczenie moich kompanów bo z naszej współpracy nie wynika żaden postęp, ale za to było dość wesoło. Jeszcze jedna próba i udaje się, ale co z tego skoro moja karta nie może połączyć się z bazą i zarejestrować czasu obecności na punkcie. Chwilę tam spędzam, mija mnie paru zawodników a ja cały czas walczę z elektroniką. W końcu się udaje i ruszam na następny punkt. I znowu po górkę, tego dnia odnosiłem wrażenie, że jechałem raczej pod górkę. W drodze na kolejny punkt trafiam na punkt, ale z innej trasy. Szybko się orientuję w terenie, bo przy punkcie z TR200 nie ma jeziora, a tu przede mną piękny akwen. Szybka analiza i już wiem, że jestem jakieś 2000m na wschód od mojego punktu. Szybki przelot bo dobrej szutrówce i PK zaliczony, następne punkty zaliczam raczej sprawnie. Chociaż przy PK1 wpadam na imprezę alternatywną, a tam mnie informują, że mój punkt to 100m dalej. Chwila na uzupełnienie wody i jadę dalej, chwilowo po równym ale do punktu tradycyjnie pod górkę.
 Od punktu w okolicach Luzina, najbardziej wysuniętym na północ, powinienem startować do mety by móc odebrać drugą mapę. Trochę mnie zdziwiło to, że większość spotkanych kolarzy udawała się w przeciwnym kierunku niż ja i tam gdzie był kolejny punkt. Ja nieświadomy ruszyłem sobie znowu pod górę w stronę punktu zlokalizowanego nad Łebą. W drodze na punkt przestaje działać licznik, wygląda, że IPX8 był tylko na opakowaniu. W środku pod obudową widać wyraźne ślady wody. Bez licznika, na oko odmierzam sobie odległość i po przeczesywaniu przecinek, które mógłby mnie doprowadzić do Łeby udaje się zaliczyć punkt. Oczywiście wcale nie było tak łatwo, bo najpierw pojechałem złą drogą zamiast na zachód, jechałem sobie spokojnie na południe i nim się spostrzegłem to miałem już dobre 600m przejechane. Pozostały mi 2 punkty z pierwszej mapy i było lekko po 17. Kombinowałem, że na 19 powinienem być, to sobie jeszcze przez 1.5h zaliczę jakie najbliższe punkty z mapy drugiej. Na nieszczęście spotykam kolarza, z którym poszukiwałem PK15 i ten mnie informuje, że do 14 wydawany były mapy na drugą pętlę. Z tego wszystkiego tak się zakręciłem, że zamiast zaliczać brakujące punkty to śmigam prosto na metę sprawdzić czy będę zdyskwalifikowany czy tylko zaliczone zostaną mi punkty, która zdobyłem do 14. Oczywiście mogłem sobie jeździć i do 20:30, i zaliczyć wszystko z pierwszej pętli. Wynik słaby, ale nie liczyłem na żadne sukcesy bo to październikowy Harp. Na mecie zamieniam słówko z Grześkiem i Andrzejkiem z TR100, z Radkiem P. z TR200 i Bartkiem z zespołu Harpagana.

Tuesday, June 27, 2017

Grassor 2017 - rajd z przygodami


Udało się wystartowałem w Grassorze. Nigdy dotychczas się nie złożyło, bardzo blisko do startu było w ubiegłym roku, ale dzień poprzedzający wyjazd kraska na rowerze, szpital, rentgen i Grassor wypadł z kalendarza 2016. W tym roku przed terminem rajdu byłem bardzo ostrożny, nie wychodziłem z domu, w domu też uważałem :). Na debiut wybrałem trasę 150km (oczywiście na starcie zaraz poinformowano mnie, że startuję w trasie dla cipek). Luźno przedstartowo umówiony jestem z Radkiem na wspólną jazdę, tak długo aż ktoś nie wymięknie (w domyśle ja).

Do bazy w Reptowie chciałem wystartować w piątek pociągiem, ale się nie udało i w rezerwie pozostało jeszcze auto. Znając Daniela zakładałem, że tradycyjnie start będzie opóźniony i z domu mogę wyjechać około 5 rano i powinno być dobrze. Wyjeżdżam o 3:40, spać nie mogłem bo z oknem szalała wichura, w Reptowie byłem przed 8. Miałem chwilkę by sobie zrobić szybki rozjazd po okolicy. Pojechałem w stronę Kołbacza (bazę ubiegłorocznych Trudów)

Oczywiście start opóźniony i zamiast o 10, startujemy o 10:40. Przed startem masa ważnych informacji od budowniczego. Dostajemy 4 arkusze z mapami, 2 główne w skali 1:100k, 2 mniejsze w skali chyba 1:10k z odcinkiem specjalnym, z odcinkiem w bunkrze nad Jeziorem Szmaragdowym oraz dla większego zamotania na jednej z głównych map jest rozświetlenie Puszczy Bukowej w skali 1:50k (chyba). A top jeszcze nie wszystko, na dokładkę LOPka, składająca się z 5 PK i by nie było tradycyjnie, linia lopki nie jest naniesiona na mapę, na mapie znalazły się tylko rozświetlenia punktów LOPki. Linię trzeba wyznaczyć sobie samemu. Aby to zrobić trzeba wpierw znaleźć PK11 przy którym znajdziemy informację o pierwszym PK na LOPce.


Chwila na ogarnięcie mapy i kierujemy się na południowy-zachód od bazy na PK2. Zaczynając od zachodu odcinek specjalny będziemy pokonywać za dnia. Nie wyobrażam sobie poszukiwania punktów w tym terenie po zmroku.
Radek narzuca takie tempo, że zastawiam się jak długo wytrzymam. Do PK2 dojeżdżamy sporą grupą, dziurkuję kartę wpisuje godzinę i wysyłam sms, ale oczywiście podczas padającego deszczu trudno operować na ekraniku dotykowym. Spadające krople wybierają literki z klawiatury za mnie :). To nie jest główny problem, problemem staje się naniesienie kolejnych punktów na mapę. Chwilę zajmuje nam ogarnięcie rozświetleń
Nowe PK14 i PK10 wydają się naniesione na mapę, a więc w drogę, po wydostaniu się z PK2 lądujemy początkowo na brukowanej drodze, która po chwili zmienia się w leśny asfalt. Tempo mocne, cały czas pod górę, mało czasu na wzięcie głębszego oddechu. Przy PK10 doganiamy cały zespół z trasy 300km, ale znowu nam odjeżdżają, doganiamy ich przy PK14. Dojazd poprzedza ostra wspinaczka. Przy PK14 pojawiają się kolejne punkty 9 i 7. 

Tu popełniamy pierwszy błąd, źle nanosimy PK7. Na mapie głównej nanieśliśmy go w okolicach anteny RTV i tam też poszukiwaliśmy go tracą dobre 30 minut (dobre 30 = 30 min + 5 min). Po kolejnej analizie map i rozświetleń okazuje się, że punktu szukamy w złym miejscu. Po korekcie PK7 znajdujemy ekspresem. Czas na zaliczanie punktów z OSa. Pokonanie całego odcinka specjalnego zajęło nam prawie 3 godziny. Sama trasa to taki rollercoaster, szybkie zjazdy i męczące wspinaczki, momentami trzeba było prowadzić bo było za stromo by jechać. Spotkany Daniel przy bunkrze zastanawiał się czy jednak OSwe punkty nie powinny mieć większej wartości punktowej. 
Po zakończonym OSie jedziemy na PK4, mijając po drodze niezaliczone jeszcze PK5 i PK9, to drugi poważny błąd tego dnia.

Przy PK4 naradzamy się czy jechać na odsłonięty nowy PK12 czy powrót, decydujemy się na powrót do PK5 i PK9. Oba punkty sa bliżej i dojazd wydaję łatwiekszy.  Z punktem PK5 nie było problemów, lipa przy kościele została przez nas odnaleziona bardzo szybko. Jakiś obywatel był bardzo dotknięty faktem, że na tak pięknym drzewie lampiony zostały przytwierdzone zszywaczem. A reakcja na ten fakt miejscowego proboszcza, który bez wątpienia ujrzy tę bulwersującą sytuację w drodze na niedzielną mszę, owego obywatela przeraziła nie na żarty. By tego prawego pana nie denerwować jeszcze mocniej, zgodziliśmy się, że faktycznie można było zastosować na ten przykład folię przylepną. Pan nas opuścił zasmucony a my ruszyliśmy na PK9. Tym razem nie było tak łatwo. Pierwotnie pojechaliśmy złą drogą, znajdujemy wysoki słupek, ale brakuje punktu. W zasadzie wszystko się zgadza, jest rzeczka po wschodniej stronie drogi, jest słupek to gdzie punkt? Nie tu, to musi być w przy równoległej drodze na zachód. Cofamy się i tym razem jest rzeczka, wysoki słupek oddziału leśnego i jest nasz PK9. Z 9 ruszamy do PK1 na północnym przyczółku mostu kolejowego. Czeka nas długi około 15 km przelot. Radek znowu narzuca turbo tempo, a ja znowu jakimś sposobem jestem wstanie utrzymać się na kole. Dojeżdżamy do mostu od strony południowej. Trzeba się jakoś przedostać po śliskich podkładach do drugą stronę. Jedną rekom trzymając się szyny i przeskakując nad podkładami po metalowym przęśle udało się zgrabnie i w miarę szybko dostać do punktu. 
Mamy 3 nowe PK 11, 6, 8. Startujemy na PK11 przez Lubowo i Klępino omijamy od strony wschodniej Stargard i wpadamy na drogę do Ulikowa. Wyjeżdżając z PK1 zapada zmrok, a więc PK11 będzie pierwszym punktem do zdobycia w ciemnościach. Znalezienie tego punktu zajęło nam 1 1/4 godziny od opuszczenia PK1. Najpierw próbujemy dróżką od zachodu mając strumyk po wschodniej stronie. Rezygnujemy i wracamy do pola. Polem udajemy się na wschód. Droga przez pole przypominała mi jazdę podczas ostatnie Nocnej Masakry. Gliniaste podłoże i lekki spadek terenu  uniemożliwiał jazdę, koła ślizgały się jak na lodzie. Gdy udaje się nam zdobyć 11, dostajemy kolejne informacje o punktach. PK6 i pierwszy z punków LOPki. Z lopki rezygnujemy i spróbujemy zaliczyć jeszcze PK6. W drodze do PK6 w miejscowości Dalewo patrzę na zegarek i uświadamiam sobie, że nie damy rady zdobyć PK6 i wrócić w limicie. Decyzja to powrót do bazy. Jazda nie jest już przyjemna, jedziemy pod wiatr i do tego chce mi się mocno spać. Na mecie meldujemy się o 1:36 na 4 minuty przed końcem regulaminowego czasu jazdy. Obiad jem już lekko zamroczony.
Uśmiechy na twarzach to oszustwo i był to chyba grymas ze zmęczenia. 


Wstępne wyniki wskazują, że udało nam się uzyskać 7 wynik, acz zdobyliśmy 31 punktów kontrolnych i oprócz zwycięzcy Wojtka (35 punktów kontrolnych) nikt nie zaliczył więcej. 31 punktów przełożyło się tylko na 450 punktów przeliczeniowych. By stanąć na podium można było spokojnie zaliczyć o 11 punktów mniej o wyższej wartości. Dobra nauka na przyszłość. 
Trasa wymagająca, dużo kombinowania z mapami, momentami ciężki teren, mocno podmokły po obfitych opadach, pagórkowaty. Fajne urozmaicenie z punktami w bunkrze - szczególnie ten z opisem szukajcie z znajdziecie. Oczywiście nie ustrzegliśmy się błędów debiutantów, czyli złego naniesienia punktu na mapę oraz ominięcia punktów które nie były przez nas zaliczone. 

Co do zaliczania punktów to aplikacja jest strzałem w 10, to działa szybko. Ja musiałem wysyłać SMSy i dodatkowo kasowałem kartę. Gdy współzawodnicy już odjeżdżali ja jeszcze walczyłem z regulaminowym potwierdzeniem punktu. Próbowałem zaoszczędzić czas nie wpisując kodu i czasu na karcie. Na mecie okazuje się, że smsy (skanowane kody QR) są w innym formacie niż głosił regulamin. To przysporzyło dodatkowej pracy na mecie by pozamieniać te dane na poprawne. Pewnym uproszczeniem byłby dodatkowy  QR na lampionie w odpowiednim formacie  dla wysyłających SMSy. 


Czy będę za rok ? Jeszcze nie wiem czy połknąłem haczyk Grassorą.  

Monday, April 24, 2017

Harpagan H53

53 edycja Harpagana gościła w Cewicach. Tradycyjnie organizatorzy przygotowali szereg tras od etremalnych pieszej 100km, 200km rowerowej i mieszanej 150km rowerowo-pieszej, po krótsze dystanse 100 lub 50km na rowerze, 50 i 25 km pieszo. Tradycyjnie na forach dyskusyjnych pojawiły się zarzuty o wysokie wpisowe, chociaż przy okazji tej edycji było ich stosunkowo mało. Oczywiście nie mogło zabraknąć głosów, że Harpagan się skończył po wprowadzeniu krótkich tras. Nowości tej edycji to wprowadzenie rozświetleń punktów w skali 1:15000 oraz brak obsługi przy części punktów. Obie oceniam jak najbardziej pozytywnie.
                Tradycyjnie staje na starcie TR200km by wraz z innymi śmiałkami spróbować zmierzyć się z trasą. To już 17 lat od debiutu w Harpaganie. Strasznie się to wszystko sprofesjonalizowało. Sprzęt, odzież, zawodnicy, cała otoczka rajdowa. Ogromna, profesjonalna impreza.
                Mapy wydane, po analizie widzę, że jest to miks tras z imprez w Sierakowicach, Bożym Polu, a nawet ubiegłorocznego Tułacza w Lęborku. Punkty usytuowane w osi wschód-zachód od startu. Czyli nie uniknę walki z porywistym wiatrem. Prognoza pogody nie pozostawia złudzeń, będzie wiało i to w porywach do 60km/h. Na mecie ktoś twierdził, że momentami dmuchało do 80km/h.


1.       PK16 Na pierwszy ogień wybieram właśnie ten punkt,  Ze zdobyciem punktu nie miałem większych problemów, tym bardziej, że do tego punktu jechało wielu zawodników. Był to pierwszy z serii bezobsługowej. Nawigacja tego dnia szał mi bardzo dobrze. Z dodatkowego arkusza z rozświetleniami punktów skorzystałem tylko 3 razy.


2.       Kolejnie jadę na południe w stronę PK14, wybieram trochę dłuższą drogę w porównaniu do trasy z mapy wzorcowej, acz o lepszej nawierzchni. W drodze do PK14 wyprzedzają mnie harpaganowi weterani Mikołaj i Mirek. Przez moment pomyślałem by się podłączyć, ale to nie na moje nogi i szybko odpuszczam. Po chwili ich mijam, wygląda na defet koła. PK14 zdobywam w towarzystwie Piotra i nierozpoznanego kolarza.

3.       Na dojazd do PK8 każdy z nasz wybiera inną drogę, w porównaniu do wzorcówki jechałem prawie idealnie. W okolicach punktu spotykam ponownie Mikołaja, Mirka i Piotra. Punktu nie ma, po krótkiej naradzie jedziemy w miejsce gdzie być powinien. Znajdujemy tylko lampion na drzewie, ale nie ma bazy do podbicia. Robimy fotkę, ja zostaję i kręce się po okolicy w poszukiwaniu bazy. Po chwili przyjeżdża Bartek z bazą J. Wygląda na to, że z TR200 jestem pierwszy który odbija się na PK8.
4.       PK10 jest łatwy, to punkt z typu na odsapnięcie, z wiatrem i po asfalcie. Wpada bez przygód.
5.       W drodze na PK6 przez nieuwagę wyjeżdżam jakieś 1,5km dalej na wschód niż planowałem.  Ląduję we wsi Głodnica, na szczęście przy drodze znajduje się ładna mapa z której odnajduje swoje położenie. Błąd udaje się w miarę szybko naprawić, acz było to pierwsze poważne starcie z dzisiejszym wiatrem, maksymalna prędkość około 16km/h. PK6 to kolejny punkt bez ekipy Harpagana.

6.       Przyszła kolej na PK20, czyli wieża widokowa na szczycie Jeleniej Góry (punkt wykorzystany na Harpganie w Bożym Polu). Długi przeloz z PK6 i połowa drogi pod wiatr bardzo mocno męczy. Kilkukrotnie podmuchy spychają mnie poza drogę, momentami ciężko wrócić na szlak. Poprawia się gdy we wsi Nawcz obieram kierunek na północny-wschód, a wjeżdżając do lasu wiatr przestaje dokuczać. Punkt ostatecznie udaje się zdobyć dość sprawnie, gorzej z powrotem. Chcąc uniknąć jazdy pod wiatr na otwartym terenie decyduje się na przejazd przez wzgórza. Niestety wybrana droga kończy się, mogę walczyć na przełaj, ale decyduję się powrót. Nie uniknę walki z wiatrem na otwartym terenie, momentami prędkośc spada do zawrotnych 6km/h. Z zadrością spoglądałem na zawodników jadący w przeciwnym kierunku.
7.       PK4 do którego zmierzałem łatwy do odnalezienia, w ubiegłym roku stał tu również punkt na Wiosennym Tułaczu. Pogoda lekko się poprawiła, w dalszym ciągu mocno wieje, ale jest słonecznie, momentami nawet ciepło. Dobre lesne drogi ponownie pozwalają na jazdę z większą prędkością.  

8.       Tym razem budowniczy trasy zrezygnował z mostu kolejowego w Lubonicach i PK18 został postawiony na wzgórzu na przecięciu przecinek parę kilometrów dalej na zachód. Punkt mało harpaganowy z problematycznym dojazdem po przecince. Staram się podjechać jak najbliżej no ale zmuszony jestem podprowadzić, a to Harpaganie żadkość. Na punkcie spotykam Grześka z TR100, który nie tylko walczy z mapą, ale również z rowerem, w którym pękł tylny wahacz. W takiej sytuacji odpuszczam PK12 i razem ruszamy do  PK9.

9.       Udaje mi się trochę odsapnąć, mając na uwadze pęknięty wahacz jedziemy bardzo turystycznie. Z PK9 kieruję się na zachód do PK1 wybierając asflat by uniknąć wolnej jazdy w terenie. Grzegorz tym czasem kierował się ku mecie bo rower powoli zmieniał się w wieloślad.
10.   Przy PK1 spotykam Piotra z TR50, zamieniamy słówko i pochwili ruszamy dalej. Piotr kierował się do mety, a ja postanowiłem zdobyć jeszcze parę punktów. Nad jeziorem przy PK1 wiatr był tak silny, że obługa punktu nie mogła zrozumieć jaki mam numer startowy, a może to już ze zmęczenia lekko bełkotałem.
11.   PK17 też znajdował się w znajomej  okolicy z H50. Na punkt zajechałem jak po sznurku. Czasu jeszcze dośc dużo. W zasięgu jest PK19, a może  PK15. W miejscowości Mikorowo odpuszczam walkę o 19 i 15. Trochę się obawiałem, że nie dam rady i spóźnię się na metę. Trzeba dodać, że lokalna droga od H50 została wyremontowana i można na gładkim, nowym asfalcie było osiągnąć prędkość ponad 30km/h. No ale na powrót do PK19 się nie zdecydowałem.

12.   Zdobywam jeszcze PK5, punkt w podobnym miejscu znajdował się na H50. Czy w tym samym tego nie wiem bo na H50 nie udało mi się go namierzyć. Teraz udało się bez problemów, no może z małym, ale szybko naprawionym. Ostatni PK to koń trojański i jakieś 5 km do mety. Na mecie jestem prawie 50 min przed limitem czasu, czyli PK19 można było brać bez stresu.
Z kompletem punktów przyjeżdza czwórka zawodników w tym tylko dwójce udaje się zmieścić w limicie. Dwaj pozostali dostają minuty karne za spóźnienie. Po wynikach widać, że nie była to taka sielanka jak w Człuchowie, gdzie na TR200 mieliśmy aż 15 Harpaganów. Trasa bardzo wymagająca, z jednej strony teren bardzo pagórkowany, a zdrugiej strony silny wiatr dał wycisk wszystkim startującym. Punkty również nie tak widoczne jak w poprzednich edycjach. Zwycięzcy przejechali 230km, ja z moimi skromnymi 150km uplasowałem się w środku stawki na 41 miejscu zdobywając 13PK z wagą 38. Na pocieszenie pozostaje mi świadomość, że 20 zawoników powyżej w klasyfikacji przywiozło tyle samo punktów kontrolnych lub o jeden więcej ode mnie.

W październiku widzimy się w Szemudzie. 

Tuesday, March 28, 2017

Szago XIII - 2017

  Wiosenny start w Szago nieoczekiwanie stanął pod dużym znakiem zapytania z powodów zdrowotnych. W czwartek poprzedzający start byłem wstanie przejechać tylko 9km, w piątek już wygląda to lepiej, ale do 100km wciąż sporo brakuje. Najwyżej skończę szybciej jeżeli nie będę wstanie jechać. Udaje się spokojnie przejechać 122 km, bez kompletu, ale też bez specjalnego stresu.

  W tym samym czasie rozgrywany był inny rajd - Róża Wiatrów, również zaliczana do Pucharu Polski w Maratonach na Orientację. Róża po skróceniu dystansu do 100km przegrywa z Szago. Mam nadzieję, że w przyszłym roku nie będzie konfliktu terminów, a dystans na Rózy powróci do 150km.
  Wszystko zapakowane? Do domu cofałem się 3 razy, najpierw po buty, następnie kask, a na końcu przypominałem sobie, że nie mam mapnika. Bez butów (SPD) i kasku jeszcze można wystartować, ale bez mapnika to już jest wyzwanie. Można jechać, wszystko mam. W okolicach Starogardu przypominam sobie, że jeszcze GPS. Tym razem bez śladu, nie będzie można się chwalić w mediach społecznościowych :). W biurze zawodów tradycyjne załatwianie formalności i czas na odprawę. W tym roku powróciły numery startowe na rowery, mi przypadł nr 19. Takie miejsce na mecie brałbym w ciemno, bacząc jak mocni zawodnicy stanęli na starcie. Budowniczy opowiedział o wszystkich punktach, trasa tej edycji lekko wydłużona do 120 km, co bardzo cieszy. Liczę na to, że 120 pozostanie lub organizatorzy wydłuża trasę do 150km, lub więcej. Trasa poprowadzona na zachód od Osieka jest dobrą wiadomością, bo przy dość silnym wietrze z zachodu na metę będziemy wracać z wiatrem. Tradycyjnie punkty na Szago są wagowe i w zależności od odległości od startu waga ich wzrasta.

8:08 startuję, niespecjalnie rozmyślając na wariantem, chcę jak najszybciej dotrzeć w okolice punktów o najwyższej wadze, by tym razem nie odpuścić żadnego z nich. Trasa układa się w jasny sposób. Co ciekawe po 3 km od startu nie widzę żadnego zawodnika przed sobą i za sobą.
Gdzie są wszyscy ?

Pierwsze 7 punktów wpada dość sprawnie, aż wyjątkowo sprawnie co mnie lekko niepokoi. Bo następuje rozluźnienie i łatwo o pomyłkę. Pierwsza wtopa w drodze do PK21. Zamiast jechać lasem wzdłuż Wdy, trzymając ją cały czas z prawej strony w pewnym momencie Wda pojawi się z lewej strony. A widzę już gdzie jestem zjeżdżam do Starej Rzeki na zakole Wdy. W tym samym czasie dojeżdża Konrad wycofujemy się i razem zdobywamy PK21.
Przyroda jeszcze szara

W Tleniu Konrad gdzieś znika, a ja szybko zaliczam PK koło kładki i ruszam na poszukiwania PK13. W ubiegłym roku przy 13 straciłem wiele cennego czasu. Liczę, że tym razem z PK13 nie będzie niespodzianki. Droga prowadzi przez ślad huraganu z roku 2012, który w tej okolicy wyrządził spore szkody. Spustoszenia nadal robią wrażenie i przez dziesięciolecia będą robić.

Wiadomo już, że siła trąby, mierzona w skali Fujity, wynosiła F2. Oznacza to wiatr wiejący z prędkością od 181 do 253 kilometrów na godzinę. Spustoszył on 650 ha lasu,trąba wyrobiła sobie drogę długości ponad 8 km i szerokości dochodzącej do kilkuset metrów,niszcząc lub uszkadzając ponad 125 tys. metrów sześciennych drzew, głównie sosen w wieku od 40 do 100 lat.
http://www.mpolska24.pl/post/6440/tornado-w-starej-rzece-krajobraz-po-dwoch-latach1


Tu powinna by 13

Czyżby powtórka z roku ubiegłego? Punktu nie ma, ale podejrzewam, że punkt jest jedną przecinkę dalej. Szybko naprawiam błąd i PK13 odnaleziony.

13 odnaleziona parę metrów dalej

Czas zacząć zaliczać punkty o najwyższej wadze. Najpierw przepust koło torów kolejowych, kolejne PK nad brzegiem jeziorka, PK koło ambony i PK w środku lasu. Szło sprawnie, aż do trafienia na przeszkodę w postaci wąwozu i strumyka jakieś 6m niżej. Trudność w pokonaniu przeszkody potęgowała niezliczona ilość wiatrołomów. .

Szlak przecina strumyk, udało się pokonać suchą nogą. A to, że przecinkę przecina strumyk dostrzegam na mapie dopiero stając w tym miejscu


Do kolejnego PK nie udaje się podjechać, muszę parę kroków zejść bo nie odważyłem się tam zjechać,
a rower odpoczywa na drodze w pobliżu.
Przy najładnieszym widokowo punkcie wiatr był już dość mocny, woda poniżej w jeziorze zaczynała mocniej falować, a i drzewa rosnące nad brzegiem mocniej pochyliły się ku ziemi. W drogę, od tego momentu wiatr wiał w plecy lub lekko z boku, ale raczej pomagał.

Poniżej, z lewej strony koło schodów znajdował się punkt


Podbijam ostatni punkt i chyba nie dam rady zaliczyć PK8 i PK11 przy samej bazie. Trochę już na pamięć, bez kontroli mapy udaję się na północ i okazuje się, że nie jadę najkrótszą drogą. Jechałem po łuku i wylądowałem przy osadzie Orli Dwór. Teraz żarty się skończyły trzeba gnać jak najszybciej do mety by się zmieścić w limicie. W linii prostej ponad 10km, powinno się udać na styk o ile wytrzymam tempo. Na mętę docieram ze spóźnieniem 2 minut, okazuje się, że zegarek w liczniku spóźniał się o 2 minuty. Ostatecznie uzyskuję 3 punkty karne za spóźnienie i co zaskakujące z tak turystyczną jazdą plasuję się na 15 miejscu na 23 startujących. Punktów zdobywam 18/23 - 49-3(pk karne)/53 przeliczeniowe. Trasa przepiękna, chyba najładniejsza ze wszystkich edycji Szago na których byłem od 2013. Jesienią jedziemy na granicę Kociewia i Kaszub do Starej Kiszewy. Nie wiem czy okolica Starej Kiszewy jest tak piękna jak okolice Osieka.

Tak przedtawia się ślad oraz wyniki