Monday, March 19, 2018

Rajd Liczyrzepy Krośnice 2018


2 miesiące od Nocnej Masakry to wystarczający okres oczekiwania by wystartować w Liczyrzepie na granicy województw dolnośląskiego i wielkopolskiego. Z 3miasta dojazd w te rejony to już wyprawa,  decyduje się na PKP. W ubiegłym roku wszystko elegancko zagrało i liczyłem, że i w tym podróż pójdzie gładko. Okazuje się, że pociąg zatrzymuje się w Ostrowcu Wielkopolskim lub Oleśnicy. Obie miejscowości oddalone od Krośnic o jakieś 30km. Wybieram Oleśnice bo zawsze prawie godzina dłużej spędzona w pociągu. Pociąg w Oleśnicy planowo ma być 4:40, spokojnie wystarczy czasu by te 30km pokonać, a i uda się zaliczyć parę gmin po drodze. Skąd w ogóle myśli czy się uda dojechać, przecież niejednokrotnie na start dojeżdżałem i to dłuższe dystanse. W ubiegłym roku na Dukty w Jastrowiu jechałem 40 km na start, na Szage w Chodzieży przed startem miałem już ponad 50km, a nadłuższy dojazd na start to Zkompasem w Kopalinie i 86km przed startem. Skąd ten stres? Mróz - nigdy jeszcze nie jeździłem długich dystansów przy odczuwalnej temperaturze poniżej 20st C.
Do Wrzeszcza na PKP zjeżdżam na rowerze bo mi lokalna PKMka nie pasowała. Około 18 zaczyna lekko śnieżyć,  około 20 jest już regularna śnieżyca. Dojazd zajmuje mi prawie godzinę, co parę kilometrów muszę stawać i wycierać okulary bo nic nie widzę. Na PKP wzbudzam zainteresowanie  bo jako jedyny z pakuje się z rowerem, reszta podróżnych jedzie na narty do Jakuszyc. Plan zakładał by się wyspać solidnie, ale plan planem, a udaje się zdrzemnąć do Bydgoszczy, czyli jakieś 2 godziny. Później już taki lekki półsen, a od Jarocina już nie śpię. Pociąg planowo przybywa do Oleśnicy. Startuję, 4:40 licznik pokazuje -8, telefon uzupełnia informację - odczuwalna temperatura -21 i silny wiatr z północy. W mapniku mam mapę Doliny Baryczy i wyznaczony przelot do Krośnic.

Cześć trasy wyznaczyłem leśnymi szlakami i dobrze, bo w lesie nie czuć tego mroźnego wiatru. W połowie trasy zaczyna się rozjaśniać i przestaje padać śnieg. Ten towarzyszył mi od Oleśnicy. Przed 7 jestem na starcie i mam jeszcze godzinkę na przebranie i może jakieś rozgrzanie się. Od domu już przejechane 50 km, z Oleśnicy 32km.
O 8 startujemy, zaznaczyłem sobie na mapie taką małą pentlę bez szaleńst, bo w planie mam wrócić do Wrocławia. Zaliczam punkty położone najbliżej bazy, a co za tym idzie nisko punktowane. Ruszam do PK12, przede mną jedzie Tomalos i Radek Walentowski, ale oni gnają dalej, a ja zaliczam pierwszy punkt. Wcale nie było łatwo, kręcę się chwilę, ale się udaje. OK oko nastawione na mapę i wiele nie kombinując śmigam na PK 14 na wyspie koło kolei wąskotorowej, a za chwikę jestem już przy PK22. Jeszcze nie wyjechałem z Krośnić a już 3 punkty zaliczone. Wracając z PK22  uchodzi całe powietrze z przedniego amortyzatora, szczęśliwie najeżdża Grześ i ratuje pompką, ale muszę wrócić do bazy bo tam ją zostawił i tak bym wrócił bo nie dało się jechać. Wracam do bazy, pompuje, nie ucieka, wracam na trasę. Bez stresu zaliczam sobie kolejne punkty nad stawami 34. Przy PK58 trochę się zagapiłem i zamiast na północ ostatnie 150 metrów pojechałem sobie równo na południe. Szybko wracam o ile można to nazwać szybką jazdą w głębokich koleinach. PK zlokalizowany na zamarzniętych łąkach, zostawiam rower i krokiem łyżwowym śmigam podbić kartę. Kolejny punkt 71 na rozwidleniu rowów wpada bez przygód. Ambona z PK 93 również bez stresu, no może z małym bo plątanina ścieżek lekko myląca, ale kompas mnie ocalił. Przy ambonie robi się bardzo wiosennie. Chwila na zażycie ciepła słonecznego i ruszam dalej. Przy PK 41 za to zaczyna się zawierucha śnieżna podbijam punkt i jadę dalej bo zimno. Widoczność spada do paru metrów na dojeździe do PK 61. W pobliżu spotykam rowerzystę i dwóch piechurów. Chwilę się kręcę z nimi, ale po przyjrzeniu się mapie stwierdzam, że jesteśmy z 400 metrów od punktu i po chwili zaliczam PK 61 na zakręcie rzeczki. Trochę krwi napsuł mi PK55 bo wyglądał na łatwy, ale coś pokaszaniłem i jechałem jakąś przecinką lub raczej prowadziłem, udaje się w towarzystwie piechurów. Pogoda się zmieniła, chwilami pada dość intensywny śnieg, jest mi bardzo zimno i chce mi się spać. Próbuję jeszcze chwycić 91, ale w połowie drogi odpuszczam. Wjeżdżam jeszcze na Wierzycę i wracam. Obiad miał być o 14 to mam jeszcze godzinę, ruszam nie kontrolując mapy, jadę naokoło udaje mi się rozgrzać, ale ochoty na dalsze poszukiwania punktów nie mam. Licznik cały czas wskazuje temp -4.
W bazie jestem parę minut po 14. Na trasie robię niecałe 40km. Zjadam zupę i zasypiam przy stole. Budzę się po półtorej godziny. Wydaje się, że wystarczy energii na powrót do Wrocławia. Żegnam się z organizatorami, dostaję pamiątkową Liczyrzepę i rajdowe piwko i parę chwil po 16 ruszam w kierunku Wrocławia. Szczęśliwie wiatr nie zmienił kierunku i praktycznie do końca będzie sprzyjający.
Wieczór zapowiadał się optymalnie, bezchmurne niebo, wiatr w plecy i spokój na drodze, zero ruchu. Gdzieś tam na trasie wyprzedzili mnie uczestnicy TR wracający autem z bazy w kierunku Wrocławia. Około 17:30 jest już ciemno, ale jedzie się elegancko. Gdzieś na trasie podjeżdżam pod sporą górkę, ciągnie się i ciągnie. Nie bardzo wiem gdzie się znajduje ta górka, nie che mi się zatrzymywać by obrócić mapę. Od tego momentu jest już tylko z górki do samego Wrocławia. Przejeżdżam nad S8, mijam Psie Pole za moment Wrocław PKP. Trochę się w okolicach dworca pogubiłem. We Wrocławiu temperatura już spadał do -8. Końcówkę jadę już mocno przemrożony. Na pkp przebieram się, chwila na odsapnięcie i jest pociąg do Gdańska. Budzę się w Pelplinie. W Gdańsku rano -9. Wszystkiego uzbierało się 162 km po powrocie do domu, całkiem przyjemny dystans, a wynik rajdowy? Albo gminy albo rajdy :). 

No comments:

Post a Comment