Friday, April 19, 2019

Wiosenne 360 - 2019

2:59 pobudka, 3:20 wyjazd i kolejne 3,5 godziny w aucie by dojechać przed 8 na start w podwarszawskim Józefowie. O 3 w Trójce redaktor retransmituje koncert kapeli mojego sąsiada, uważanego najlepszego gitarzystę niemetalowego w 3mieście.


O 4 zaczynają się jakieś smutki, zmieniam na RMF i trafiam na historię porwania Aldo Moro. O 5 już robi się jasno, podziwiam wschód słońca gdzie w okolicach Olsztynka. Jedzie się dobrze, praktycznie spod domu mam ekspresówkę prawie do Mławy, kawałek krajówki i znowu dwupasmówka od Płońska. Po 7 jestem na miejscu, podróż minęła sprawnie.
Na starcie TR100 stawia się zaledwie 14 zawodników, w tym samym czasie na południu rozgrywany jest Liszkor i ten rajd przyciągnął większą ilość zawodników.
Rajd rozpoczynamy od krótkiego prologu, a następnie mapa główna z pozostałymi punktami. 8:00 startujemy, prolog zaczyna się jakieś 400m od bazy i po dojechaniu do lampionu oznaczający start zaczynamy zawody. Szybko gnam za resztą i dobijamy kolektywnie do PK17, zostaję sam bo muszę ogarnąć wariant, niby 11 km, a ja już przy moim drugim punkcie się mylę i tak cały prolog. Albo jadę w złym kierunku, albo przelatuje za daleko, albo w złym kierunku. Prolog, który planowałem zrobić max 50min, zajmuje mi 1,5h godziny, gdy przybywam na start to już zbierają się zawodnicy TR50, a ja mam prawie 19km.

by Silne Studio 

Szybko zakreślam wariant i w drogę, punkty zaliczam zgodnie z ruchem wskazówek. Słabo widoczna rzeźba na mapie, nie pomaga nawet szkło powiększające. Na pierwszy okien idą PK35 i PK34. Udaje się je całkiem sprawnie zaliczyć. Szybki przelot na PK32, było naprawdę szybko z wiatrem i po asfalcie by następnie odbić w las przecinką prowadzącą do torów.  Sprawdzam wzdłuż torów, ale punktu brak, a więc trzeba rzucić okiem wyżej na pobliski pagórek i tam znajduję punkt. Przełażę przez tory i szybko do Jabłonnej, szlak który wybrałem strasznie piaszczysty, prędkość spada do 10km/h. Przejeżdżam przez miasto, trochę czekam na światłach i jazda do PK33. Punkt wygląda na łatwy przy jakimś kościółku. Okazuję się, że punkt jest przy krzyżu, a za znajdują się jakieś spalone ruiny. Do PK43 jadę wałem wzdłuż Wisły, chcę dojechać tam pieszym szlakiem niebieskim, ale nie udaję się znaleźć żadnej drogi po której można jechać. Ostatecznie próbuję na azymut i po chwili jestem przy PK43, który odnajduję bez problemów. Przelot na PK44 i poszukiwania słupka, a więc musi to być na pobliskim wzgórzu. I tam go znajduję. Znowu na linii przejazdu znajdują się tory kolejowe, tym razem pojedyncza linia. Szybki przelot do PK49, tam spotykam Igor i razem atakujemy. Po przejechaniu 800 metrów powinien być punkt, ale go nie ma. Cofamy się sprawdzamy okoliczne krzaki, ale bez skutku. Igor jedzie jeszcze dalej na zachód i woła, że jest punkt. Wydaje mi się, że kółko na mapie powinno być przesunięte o parę milimetrów w stosunku do pozycji naniesionej. Igor pojechał na zachód, a ja jadę po resztę punktów na wschód. Kolejny punkt też znajduję bez problemów. Punkt przy czerwonym szlaku w wąwozie. I teraz kolej na punkt programu.
                 Plan (zielony) a wykonanie (czarny)
Zaznaczam najkrótszy przelot do kolejnego punktu PK45, kontynuuje czerwonym szlakiem by następnie zielonym przeskoczyć na szlak niebieski w pobliże punktu. W miejscowości Łajski skręcam 2 przecznice za szybko, dojeżdżając do głównej drogi stwierdzam, że nic mi się nie zgadza. Kręcę się i cały czas zakładam, że jestem o dwie przecznice dalej. W końcu decyduję się na jazdę tylko na północ, muszę w końcu dojechać do jeziora Zegrzyńskiego, nie da się zabłądzić. Jadę przez las, jakieś pole i ląduję w Waliszewie. Teraz tylko asfaltowy przelot i powinienem być przy PK46. Zostaje tylko namierzenie tego jedynego zagłębienia w terenie. Chwilę mi zajmuje namierzenie tegoż dołka. Nie chcę nawet myśleć ile czasu straciłem ma prostym przelocie pomiędzy punktami. Jedynym wyjaśnieniem popełnionych błędów może być pierwsza tego roku tak wysoka temperatura, licznik pokazywał 22 st C.  Od tego momentu nie popełniam już błędów i reszta punktów wpada już bez przygód. Na mecie jestem 4 godziny po zwycięzcach jako ostatni z kompletem punktów i z 127km w nogach.  Trasa fajna, płaska i szybka (nie w moim przypadku), pogoda wymarzona, ciepło z lekkim wiatrem od godzin południowych i compasowe mapy super aktualne. Jedyny zgrzyt z trasy to niesamowicie dużo śmieci w lasach. Wygląda na to, że rewolucja śmieciowa nie bardzo działa w miejscowościach podwarszawskich.
Połykam warzywną i szybko powrót co by za jasnego dojechać do ekspresówki.

Mapy tu - >>  Mapa TR100 A Mapa TR100 B

Monday, January 28, 2019

Nocna Masakra 2018

Mapa NM 2018
   Zmagania w PPM w roku 2018 dobiegły końca, aby jednak zakończyć Puchar musi się odbyć Nocna Masakra. Na starcie znowu pojawiają się prawie wszyscy czołowi orientaliści rowerowi (zabrakło paru znanych nazwisk i stałych bywalców NM jak Wiki czy Turysta). Klasyfikacja jest już praktycznie ustalona. Puchar wygrywa Paweł z kompletem 600 punktów i tak długo jak będzie startował, tak długo będzie na podium. To już 10 lat.
   W roku 2018 Trzcianka gości zawodników Masakry. Ta okolica jest praktycznie bez stałych rowerowych zawodów na orientację, a tereny są wymarzone na przygotowanie tras. Ta edycja od początku była wyjątkowa. Nie było opóźnienia na starcie, wszystko było przygotowane, rozstawione na czas. 15 godzin do dyspozycji zawodników, 21 punktów w terenie o różnie wartości przeliczeniowej. 1 godzina w ramach spóźnień ze stratą 1pp za minutę spóźnienia. Powyżej godziny zawodnik traci połowę zebranych punktów. Na trasie rowerowej brak perforatorów, zaliczamy punkty przez aplikację w telefonie.
   W bazie spotykam Piotra z którym luźno umówiłem się na start, a okazuje się, że w tym roku pojedziemy większym składem wraz z Dominiką, Kamilą i Robertem. Rozrysowujemy wariant i w trasę. Na pierwszy ogień najbliższa bazy 9, nie bardzo kontroluję sytuację bo licznik przestaje pracować, jadę raczej za wszystkimi próbując w czasie jazdy uruchomić licznik. Do PK9 wpadamy sporą grupą bo doganiamy Grzesia i Wojtka. W drodze do 9 Piotr zauważa, że nie zabrał plecaka ze sobą. Zapasy na całą noc zostały w bazie. Daniel podrzuca plecak do punktu hotelowego, ale tam będziemy za jakieś 7 godzin. Tymczasem atakujemy PK14, w między czasie udaje się uzupełnić zapasy Piotrowi w sklepie przed PK14.
   Z mapy prościzna, w terenie w nocy nic nie wyglądało tak jak na mapie. Szukać mamy zakrętu rowu. Nie jesteśmy sami, więcej osób czesze las i nagle pada okrzyk "Mam", to był chyba Grześ i to całkiem obok mnie. Podbiegam faktycznie jest punkt, jest i rów. Idę tym rowem bo to chyba najszybsza droga by odnaleźć rowery. Idę to raczej za dużo powiedziane, momentami idę na czworakach i ze dwa razy musiałem się przeczołgać pod getwiną jakiś krzaków.Są rowery teraz tylko trzeba poczekać na resztę ekipy, trochę to zajęło, ale się udało nikt nie zaginął.
   PK1 fundamenty po wieży, licznik zaczął pracować, mogę dołączyć do współpracy nawigacyjnej. Tempo solidne bez ziewania. Odliczmy odległości, przecinki, cofamy się, skręcamy, pod górkę i to chyba tu. W oddali błyska wiele światełek, ale punkt znajdujemy my. Podbijamy i w drogę na PK20, odpuszczamy PK16 bo to tylko marne 30 punktów przeliczeniowych. Gdzieś w kniejach doganiają nas Łukasz z Krzysztofem, ale po chwili gdzieś znikają. A my jak po sznurku, a raczej żółtym szlaku do ruin młynu. Punkt namierzony, ale Piotr nie ma telefonu, wydaje mu się, że przed chwilą miał. Rozglądamy się, ale nie ma tu nic co by wskazywało na telefon. Dzwonimy na numer Piotra, cisza. Tu zdecydowanie nie ma tego telefonu. W tym czasie nadjechali Jarek i Wojtek z którymi będziemy się mijać tej nocy parokrotnie. Okazuje się, że znaleźli telefon Piotra przy PK1, czyli jakieś 10km stąd. Wielki fuks. Parę edycji temu W Lubniewicach Wojtek znalazł moją kartę startową, którą mi oddał doganiając mnie na kolejnym punkcie.

   Ruszamy na PK19 nawet nie czytałem opisu, pierwszy plan to dojechać do Dębogóry i później ładnie się odmierzyć. W Dębogórze wybieramy złą drogę i po chwili lądujemy na jakimś ogrodzeniu, ale szybko korygujemy błąd i po chwili doganiamy Jarka i Wojtka przy punkcie, drzewo na skarpie. Zatrzymuję się przy tym drzewie, ale to chyba nie to bo to byłoby za łatwe. Okazuję się, że to jednak to, dla pewności Tomalos wracający od punktu potwierdza, że tak to to.
Oczywiście Jarek i Wojtek zaraz nam uciekają, ale przy kolejnym punkcie jesteśmy przed nimi, co mocno mnie zaskoczyło. My śmigaliśmy najkrótszym wariantem, Jarek i Wojtek jakimś okrężnym. Nasz wariant nie był zły, drogi na polach przejezdne, błoto lekko zmarznięte i nie było większego problemu z jazdą. Przecinka, którą jechaliśmy też okazała się szeroką leśną drogą. Z PK8 śmigamy na PK12 w Człopie, punk rozstawiony obok ścieżki rowerowej. Długi, asfaltowy przelot można mocniej nacisnąć i po chwili jesteśmy na skrzyżowaniu z DK22. Chwila na naradę i jedziemy prosto bez kombinacji, ale droga zakręca i ostatecznie lądujemy na jakimś płocie. Zjeżdżamy do rzeki jakąś ścieżką znaną tylko tubylcom, ale po chwili jesteśmy pod mostem, a punkt jest u góry. Szczęśliwie z jednej ze strony są schody na gorę i PK12 zaliczony. Narada i śmigamy na PK2, który umieszczony jest przy rzece, jest to stary cmentarz. Okazuje się, że cmentarz znajduje się na wniesieniu, zostawiamy roweru i wdrapujemy się na górę. Po chwili PK zaliczony. Kolejny asfaltowy przelot i po chwili wpadamy do PK7, a zarazem punkt bufetowy. W środku spotykamy Grzesia i Krystiana, Krystian już praktycznie wychodzi, a Grześ raczej planuje dłuższy pobyt. Na Piotra czeka jego plecak, a w plecaku wysokokaloryczny, rozgrzewający napój. Spędzamy tam ze 40 minut, udaje się jednak zebrać ekipie i ruszamy dalej. Pierwsze kilometry po wyjściu z ciepłego pomieszczenia to koszmar, szczęka mi lata z zimna więc dociskam mocno by się rozgrzać. Najpierw podjazd, a po chwili zjazd, mijamy rzekę, a punkt jest właśnie tu. Nim udaje mi się na vkach wyhamować przejeżdżam dobre parędziesiąt metrów, Robert z Dominiką pojechali jeszcze dalej, gdy wróciliśmy do punktu Kamila i Piotr już go mają zaliczony. Jeszcze w bufecie powstała śmiała koncepcja by zaliczyć jeden z puntów z najwyższą wagą, ale to zależało od powodzenia przy kolejnym punkcie PK17. Jest to zakręt wąwozu, ale z mapy ciężko wyczytać jak tam się dostać. W okolicach punktu dogania nas ponownie Jarek i Wojtek i wspólnymi siłami próbujemy dojechać jak najbliżej wąwozu. Jazda się dłuży, zniszczona droga i cały czas pod górę. Gdy licznik pokazuje odpowiednią odległość stajemy, ja sprowadzam rower na skraj wąwozu by choć trochę oświetlić teren. Czas na poszukiwania, a zebrało się tu nas większa ilość bo pojawili się również Krzysztof z Łukaszem. Każdy próbuje odnaleźć punkt, ale tradycyjnie pierwsza odnajduje go Kamila. Okazuje się, że byłem dość daleko od tego miejsca bo punkt podbijam jako ostatni. Definitywnie odpuszczamy tłuste punkty i śmigamy na kolejny PK18, daleko, gdzieś na brzegiem jeziora. Czeka nas długi przelot po DK22, ale najpierw trzeba dojechać do asfaltu. Szczęśliwie tym razem zjeżdżamy w dół, najpierw niewyraźna ścieżką, tą która tu przyjechaliśmy, by wjechać na leśną autostradę, przygotowaną pod wywóz drzewa. Na DK22 narzucam tempo by nikt nie zamarzł :), temperatura spada lekko poniżej zera. DK22 jest mocno pagórkowata, są ostre zjazdy, ale też trzeba popracować by pokonać podjazdy. PK18 po pomiarach udaję się zdobyć bez przygód.
Wracamy na DK22 i powrót do Prusinówka przez które parę minut temu przejeżdżaliśmy. Dojazd do kolejnego punktu wydaje się być łatwy, w rzeczywistości sieć dróg i przecinek jest znacznie bogatsza niż wynikałoby to z mapy. Namawiam drużynę by skręcić akurat tu (wydawało mi się, że nie ma wątpliwości, że droga jest odpowiednia), po chwili jednak nic się nie zgadza. Stajemy i dumamy gdzie my jesteśmy, Robert postanawia pojechać w przeciwnym kierunku, a my po chwili namysłu jedziemy w jedyną drogę której kierunek zgadza się z kompasem. Idealnie, znajdujemy przeput, a punkt powinien być 10m od przepustu i jest, ale nie ma Roberta. Nie można do niego zadzwonić bo nikt nie ma zasięgu. Próbujemy jak zagubieni grzybiarze - wołaniem i za moment Robert jest już z nami. Kolejny PK17 wygląda na trudny, jest rozświetlenie w skali 1:10000 więc zobaczymy. Sam dojazd w okolice łatwy, leśnymi autostradami. Sam las wyglądał (na tyle na ile wystarczało światła) na stary, świerkowy. Gdy udaje nam się dojechać tam gdzie zaczyna się rozświetlenie, zaczynamy poszukiwania. Najpierw mocno pod górę, nie da się jechać, droga, a raczej przecinka zniszczona przez ciężki sprzęt. Popełniamy błąd i prowadzimy rowery o jeden zakręt za daleko. Niby wszystko się zgadza, jest rów bardzo wyraźny, ale punktu nie ma. Naradzamy się i zaczynamy poszukiwania troszkę niżej, jest to tu, punkt schowany w rowie. W miedzy czasie dogania nas Grześ, jeżeli zaliczył te same punkty co my po opuszczeniu bufetu to jest przed nami, bo miał o jeden punkt więcej. Straciliśmy tu dużo czasu, realnie zaliczymy jeden, może 2 punkty. Szybko jedziemy na PK4, i tu popełniam nawigacyjnie pierwszy błąd, upieram się, że przecinka przy której jesteśmy do droga na punkt. Kamila szybko tłumaczy mi, że nie mam racji bo albo źle coś pomierzyłem, albo licznik źle wskazuje odległość, inaczej mówiąc to nie tu. Przyglądam się mapie i faktycznie po chwili widzę, że mierzyłem odległość z niepodwiewanego miejsca. Kolejna droga to tak którą powinniśmy jechać, tu już zaczyna być nerwowo, czasu coraz mniej. Zaliczamy PK4, zaczyna padać śnieg, a raczej krupa śnieżna, momentalnie robi się biało i bardzo jasno. Krótka narada, nie ma czasu, jest po szóstej, już bez rozmów jedziemy za Kamilą, teraz ona rozdaje karty. Doganiam Kamilę, ale kończy  mi się światło w czołówce, a nie chce się zatrzymywać by tracić czas na wymianę czołówek. Szybkie tempo mamy zaliczony PK10. Robi się szaro, na tyle, że można czytać mapę bez czołówki, ale teraz nie ma co czytać trzeba gnać do mety. Jest po 7, a do mety ponad 10km. Wracamy do asfaltu i tam ciągnę zespół by tracić jak najmniej punktów, bo w regulaminowym czasie nie uda się zmieścić. Przed samą Trzcianką niestety wymiękam i tempo spada do 20km/h, chwila kręcenia się po ulicach by namierzyć szkołę i jesteśmy na mecie. Spóźnienie 15 minut i tyle punktów tracimy. Przed nami sami mistrzowie, wygrywa Paweł, za nim są Krzysztof i Łukasz, kolejnie Jarek i Wojtek, następnie Grześ no i na 7 plasujemy się my. Krystian przekroczył limit 60 minut spóźnienia i zgodnie z regulaminem stracił połowę zdobyczy punktowej.
Liczę na to, że w przyszłym roku uda na się wystartować w podobnym zespole bo współpraca raczej układała się bez większych spięć, a i wynik udało się wykręcić bardzo dobry.



 


Friday, August 31, 2018

Korno 2018

Korno 2018

    Obiecałem Grzesiowi, że przyjadę na Korno. Nie było mnie na Liszkorze bo umówiony byłem na Tułacza, ale Korno wpisałem do kalendarza i tylko kataklizm mógł mnie zatrzymać. I tak około 23 w piątek zjawiam się w szkole. Spać udało się położyć około 2 po przygotowaniu roweru no i obowiązkowych pogaduchach. Pogoda na sobotę raczej dobra z lekkim opadem i raczej z leciutkim wiatrem.
    Rano udaje się dobudzić Grzesia i odprawa przebiega gładko. Punktów do zaliczenia mamy sporo bo 70, Grześ miął obawy, że 50 punktów może być wystarczająco do objechania i co lepsi zawodnicy zaliczą całość, co na rogainingu nie powinno mieć miejsca. Wartość punktów oznaczone przez prerwszą cyfre 2x - 20pp, 3x - 30pp, itd.
   Zaznaczamy wariant (bo startuję razem z Piotrem) i w drogę. Na mapie zaznaczyliśmy wariant na grube punkty. Najlepsze, że a ni ja, ani Piotr nie wiemy jakie są kary za spóźnienia. O tym dowiemy się na mecie :).
   Ruszamy na zachód i po chwili zaliczamy nasz pierwszy punkt PK34, pień drzewa przy drodze. Gdy my podbijamy PK jakiś zawodnik przelatuje obok. A my suniemy dalej na wiszący mostek przy PK75, tu też bez wpadki odnajdujemy punkt. Kolejnie PK30 w lesie bukowym by szybko z tego punktu zaliczyć punkt 87. Drogę wyznaczoną do punktu modyfikujemy bo część okazuje się nieprzejezdna. Ale nie ma problemu z namierzeniem suchego pniaka. Następnym punkt to grób w lesie, dojeżdżamy w pobliże, ale szukamy za daleko, szybko jednak udaje się skorygować błąd i odnajdujemy punkt przy grobie. Natomiast poszukiwania kolejnego punktu to mistrzostwo świata w daniu ciała. Piotr przekonuje mnie, że już tu powinniśmy odbijać z głównej drogi, chociaż wskazania odległości mojego licznika pokazują, że to jeszcze 500m. Daję się przekonać, bo przecież jest szlak, no faktycznie jest. Pomiary, stajemy i szukamy jeziorka. Nic tu nie ma, kręcimy się po jakiś bagnach, ale jeziorka nie ma. Tracimy tu około 30 minut, gdy zauważam, że rowerzyści którzy nadjechali jadę dalej niż my. Pięknie, wtopiliśmy, jesteśmy w złym miejscu. Gonimy zawodników i po chwili jesteśmy w miejscu PK65 na górce nad jeziorkiem. Spotykamy tam Łukasza z Weroniką i nawet jedziemy przez moment za nimi, ale koncepcja w Starej Kuźni uległa zmianie. Zaliczmy podstawę radaru ze słabo punktowanym PK22 by szybko asfaltami zaatakować PK81 i PK70. Przy PK70 spotykamy Jarka i Ewę a ja liczę, że nie złapiemy tu gumy jadąc gęstwinie jeżyn. Wracamy na asfalt i sprawnie przemieszczamy się do PK41, a tam spotykamy Jarka i Krzyśka. Jedziemy razem do PK84, a tam sie nasze drogi rozchodzą, chwila na batona i w drogę na PK92 zaliczamy jeszcze jeziorko za 20 punktów. PK92 to kolejna podstawa radaru, podstawy te to pozostałości machin wojennych z czasów IIWŚ. Następnie wzdłuż linii kolejowej do PK61 i szybko do starorzecza na PK80. Idzie sprawnie, tu smaruję łańcuch bo zgrzyta tak, że wylatują plomby. W drogę na PK77. No i tu zabawa się dla mnie kończy. Podjeżdżając do PK70 pęka hak. Oczywiście zapomniałem zabrać zapasowy (faktycznie to wszystkie haki jakie miałem nie pasowały do mojej ramy, liczyłem, że wytrzyma :) ), czyli koniec wracam do bazy. Piotr jednak zarządził skuwaj łańcuch na sztywno i jedziemy dalej. Dopiero co nasmarowany łańcuch a ja muszę go rozpinać, umazałem się po łokcie.
Po chwili spędzonej przy PK77 przerzutka odkręcona, łańcuch skrócony i spięty na środkowej tarczy z przodu i na środkowej koronce z tyłu. Na dobrej nawierzchni dało się jechać  z prędkością do 20km/h gorzej było w terenie, łańcuch lubił sobie wskoczyć na koronkę wyżej i napinał łańcuch, w efekcie powodowało to niemożliwość pedałowania. Jedynym rozwiązaniem był wyciągnięcie koła i ręcznie zrzucenie łańcucha na koronkę niżej. Z takim napędem pokonuję prawie połowę dystansu z naszych przejechanych 108km, niestety prędkość przelotowa znacznie spadła. Mimo awarii zaliczamy kolejne punkty PK94 w dziurze w lesie, PK56 pomnik z miejsca zabójstwa jelenia. PK85 górka w lesie. PK78 razem z Bartkiem, którzy to narzekał, że nie idzie mu dzisiaj. Razem również przełazimy przez rzekę na południe od PK78 w kierunku PK58. Maksymalna głębokość w miejscu przejścia tak do połowy uda, a i rower się umył z zalegającego błota. Bartek odjeżdża, a ja muszę znowu odpiąć koło i zrzucić łańcuch. Z PK58 zaliczmy paśnik PK69 i wyjeżdżamy na asfalt bym trochę odetchnął od częstych postojów. Kierujemy się na PK73,  przy którym spotykam Wojtka. O ile dobrze zrozumiałem, to zeszło mu przy tym punkcie chwilę, odwiedziwszy wszystkie leżące konary w okolicy. W pobliżu jest PK71 i w planach jest jeszcze PK82. PK71 odnajdujemy szybko natomiast z 82 były problemy. Z mapy wynikało, że lepiej podjechać od południa, ale wcale nie było lepiej. Najpierw znajdujemy wąwóz, ale okazuje się, że to nie ten i dopiero po chaszczowaniu 200m z rowerem na ramieniu dochodzimy do kolejnego wąwozu w którym ukryty jest punkt. Jestem już znużony tym ciągłym zatrzymywaniem i wyciąganiem koła. W głowie już widzę metę, odpuszczamy PK63, PK14 i resztę z grubym PK93 na wschód od bazy. 30 min przed końcem regulaminowego czasu zjawiamy się na mecie. Grześ zdziwiony co tak szybko, że przecież możemy jechać jeszcze z 1,5 godziny. Karty już oddane, koniec.
    Tereny bardzo fajne, równo, bez górek, z szybkimi szutrami. Pogoda również sprzyjała, rano lekko popadało, a później raczej bez deszczu z temp około 18 st C. Gdyby nie awaria moglibyśmy zawalczyć może i o pierwszą 15? Do momentu awarii prędkość średnia ponad 19km/h na mecie już tylko 16.5 km/h. Trzeba będzie jeszcze kiedyś wrócić na Grzesiowy rogaining.

Friday, June 8, 2018

Dymno 2018

Miałem nie jechać bo w tym roku to okupuje ostatnie miejsca w wynikach, ale pojechałem. Trochę do tego Broka zeszło, raptem 350 km, ale z 3miasta w stronę Elbląga korek na 50 km w związku z budową S7, 2 kraksy na trasie. Miałem być przed 22, a w bazie jestem po 23. Nastawiam budzik na 5 rano i spać. Start 6 rano.
Na starcie staje 40 śmiałków, mapy rozdane, temperatura przyjemna, świeżo z lekkim wiaterkiem. Koncepcja ma to zebranie wszystkich punktów z głównej mapy, a jak starczy czasu to coś jeszcze, ale to na później. A map dostaliśmy 3 arkusze, 1 w skali 1:50 i 2 w skali 1:25 + rozświetlenia punktów na osobnym arkuszu.

Startuję na PK26, ale chwila zawahania. Ok PK 26 na pierwszy ogień, wyjazd z miasta, wyprzedzam paru rowerzystów i po chwili skręcam w las i znajduję PK26 na "płaskiej górce". Świetnie bo nieczęsto udaje tak bez przygód zdobyć pierwszy punkt, to następnie według rozrysowanego planu PK24, ale nie znajduję drogi pomiędzy domami na PK24.

Lece dalej i spróbuje z drugiej strony, lokalna droga asfaltowa sprzyja rozwijaniu wysokiej prędkości. Stop - tu właściwie mam w pobliżu PK40. Pomiary i jazda, wpadam na słabo przejezdną drogę w stronę łąki. Tam spodziewam się punktu, jestem tu chyba pierwszy bo nie ma żadnych śladów. Nie daje się jechać zostawiam rower i idę rzucić okiem na łąkę. Szczęśliwie wychodzę przy punkcie. Podbijam i na PK22, szybki powrót do drogi asfaltowej i po chwili jestem w okolicy PK22, paru zawodników już wraca z punktu. A ja zamiast rzucić okiem na drugi arkusz w skali 1:25 to śmigam do lasu i punktu nie znajduję, wracam do mapy. Punkt jest w przeciwnym kierunku niż pierwotnie szukałem. W pewnym momencie pojawia się paru kolejnych zawodników, wszyscy już odjechali, a ja cały czas szukam. Jest PK22 - zaliczony. Na kolejny PK50 (zachodni róg dołu), jadę przecinką, która prowadzi prosto na punkt. Na prawie bo po dojeździe do drogi asfaltowej przecinka ginie zaraz za asfaltem, znaczy jest ale rowerem nieprzejezdna. 200m asfaltem i próba kolejną przecinką, wygląda dobrze, pomiary i po chwili jestem w okolicach dołu. Znaczy dołów bo po wejściu do lasu widzę co najmniej 5 dołów. Odwiedzam chyba wszystkie i oczywiście w ostatnim znajduje punkt. Kolejny punkt znajduje się po drugiej stronie DK8/S8. Budowniczy trasy zaznaczył bezpieczny przejazd, ale ja ryzykuję i jadę najbliższą przecinką w stronę S8. Szczęśliwie wyjeżdżam przy tunelu technicznym pod budowaną ekspresówką, to sprawia, że nie muszę gnać do przejścia rozrysowanego przez budowniczego trasy. Po chwili jestem na miejscu i poszukuję punktu, patrze na rozświetlenia i PK50 tam nie znajduje, obchodzę okoliczne doły, ale punktu nie ma. Po dłuższej chwili nadjeżdża Paweł z którym zamieniam słówko i uświadamia mi, że mam przed nosem orthomapę z wycinkiem i zaznaczonym PK na mim. No to jestem w domu i już wiem gdzie szukać punktu. Śmigam dalej i kolejny punkt usytuowany na górce gdzieś w lesie. Punkt zdobywam szybko w towarzystwie zespołu Kielaków (będę się z nimi tasował jeszcze parę razy w ciągu wyścigu). Kolejny punkt też zdobywamy razem, zostaje sam, reszta już odjechała. Zastanawiam się którędy tu dojechałem bo wydawało mi się, że jadę inną przecinką. Nieważne, gonię rywali.

PK47 usytuowany na cmentarzu. Dojazd nie wygląda na skomplikowany, ale popełniam pierwszy błąd. Wpadam na drogę asfaltową i śmigam na północ, kierunek ok. Moment, mapa mówi, że mijany kościół powinienem mieć po prawej stronie, a ja go właśnie minąłem mając go po lewej. Powrót i co sił atak na punkt, ale droga którą jadę nie bardzo pasuje z tym co widzę na mapie. Staje i zastanawiam się gdzie właściwie jestem. Wracam parę metrów i widzę polną drogę w kierunku który by mnie interesował. Próbuję, po około kilometrze dojeżdżam do drogi, którą chciałem pierwotnie jechać. Ilość śladów grubych opon na leśnej drodze przekonuje mnie, że jadę dobrze, a po chwili widzę kierunkowskaz do miejsca pamięci.

Punkt znajduję się w głębi historycznego miejsca (za pomnikiem na zdjęciu)

PK46 (kolejna płaska górka :) ). Na mapie znaczyłem sobie najkrótszy przelot pomiędzy punktami, wynoszący około 3km. W rzeczywistości mylę drogi i zataczam koło. Ostatecznie ląduję we wsi Koziki-Majdan, ale miałem tu być jakieś 10 minut temu. Szybko ogarniam pozycję i w drogę, jest strumyk, granica lasu, przecinka. Szukam punktu, gdzieś w oddali widzę sylwetkę jakiegoś rowerzysty (chyba Paweł Brudło). Podprowadzam w to miejsce i po chwili mam punkt. Ruszam dalej i tu zaliczam kolejny błąd bo nie jadę najkrótszą drogą, a tak na około i to jeszcze przez spore piachy. Kolejny punkt PK45 w miejscu byłej gajówki, nie powinno być problemu. Ale niestety nie jest tak łatwo bo drogi na mapie i w terenie nie bardzo pasują. Doganiam Kielaków i wspólnie zastanawiamy się gdzie jesteśmy. Na początek jadę około 400m na zachód od miejsca gdzie staliśmy, ale tam nic nie ma. Kolejna próba tym razem na północ i tu punkt jest. Ktoś na drodze narysował strzałkę z napisem do punktu :).

PK44 wpada bez problemu, za to PK43 jest bardziej wymagający, na mapie praktycznie nie ma dróg dojazdowych  a więc trzeba zaimprowizować. Dojeżdżam do bagien, zostawiam rower i idę z buta, a trzeba było wziąć rower bo do przejścia miałem dobre 150 może 200m. W czasie jazdy do kolejnego punktu otwieram żel, a ten eksploduje i jestem w cały ubabrany w cukrze, mapnik zamazany, kompas obklejony, ręce klejące. Staję używam napoju z do zmycia mapnika, ok mapnika da się używać, gorzej z kompasami. Po tej peracji pozbyłem się napoju co będzie pod koniec trasy strasznie dokuczać.

Do PK51 jadę na około asfaltem i to była dobra decyzja bo po chwili jestem w okolicach punktu, chwilę się pokręciłem po okolicznych pokrzywach i w jednym z dołków znajduję lampion. Po chwili nadjeżdża Ania i pyta czy to tu, potwierdzam, że tak. No ale gdzie konkretnie :), wskazuję paluchem i śmigam do miejsca świętego. W drodze mijamy się z Wikim, a już przy kapliczce pozdrawiam Grzesia. Na dłuższą rozmowę nie było szans bo drogę zagrodził nam tłum wiernych. Rzucam okiem jeszcze na krzyż zachęcony kierunkowskazem z napisem "do krzyża". Przy krzyżu rysunki jakiś świętych, ale nie mam pewności. Zaglądam do kapliczki, podbijam punkt nieopododal w lasku i jadę dalej. Kolejny PK to punkt o najwyższej wartości, wariant jaki rano wytyczyłem zakładał jazdę na około, ale po przyjrzeniu się mapie dostrzegam, że jazda prosto na zachód powinna się udać. Jest ślad  opon, ktoś tu walczył to i ja spróbuję, udaje się przez las i łąkę dojeżdżam do wsi od której namierzam się na punkt. Idzie zaskakująco łatwo, a spodziewałem, że będzie trudniej. Punkt znajduję sprawnie, dopiero kolejny okazuje się trudniejszy. Na mapie punkt zdaje się być na łące nad strumykiem, dopiero po rzuceniu okiem na rozświetlenie okazuje się, że jest na skraju lasu. Ale ja nadjechałem ze przeciwnej strony i do pokonania pozostaje jeszcze bagnista łąka oraz strumyk. Udaje się przejść praktycznie suchą nogą po żeremi i PK39 zdobyty. Chociaż z dojazdem był kłopot bo pierwotnie wjechałem w jakieś bagna i musiałem się wycofać.

Kolejny punkt jest po drugiej stronie budowanej S8. I znowu na czuja, najkrótsza drogą i prawie idealnie, trafiam na tunel po drogą. Kolejne punkty 3 punkty wpadają bez jakiś większych przygód. Dopiero przy PK37 ,już na dojeździe mijam założoną drogę o prawie 500m. Wracam odmierzam,  chyba jest to miejsce. Spotykam Magdę podpytuję czy ma punkt, ale mówi, że nie ma. Jak nie ma to jadę rzucić okiem na łąkę którą dojrzałem. Urok miejsca zatrzymuje mnie tu na dłuższą chwilę. Nic trzeba wracać szukać punktu, Magda już odjechała, znaczy znalazła punkt. Kręcę się i nie mogę go namierzyć, po chwili dojeżdża Paweł i szukamy razem, ale bez powodzenia. Kręcimy się i dopiero po zasięgnięciu języka okazuje się, że punkt jest w lasku parędziesiąt metrów od miejsca gdzie wydałoby się, że być powinien.

Końcówkę trasy pokonuje wspólnie z Pawłem, zaliczamy szybko 1 punkt i jedziemy na teren specjalny rozwikłać zagadkę przygotowaną przez budowniczego. A tu okazuje się, że wydeptana w trawie ścieżka do punktu nie pozwala się pomylić. Sprawnym tempem wracamy na teren skansenu w Broku i zaliczamy w punty na podstawie zdjęć obiektów zabytkowych. Wszystko poszło sprawnie, że od momentu spotkania z Pawłem i zaliczeniu tych wszystkich punktów minęło około 30-40 minut. Mamy jeszcze około 20 minut do końca czasu, dumamy czy jest sens atakować punkty na wschód od Broka i dochodzimy do wniosku, że już raczej trzeba jechać na metę. A na mecie parę słów z konkurentami, obiad do auta i do domu, o 23 byłem na miejscu.

Przejazd głównej części Dymno 2018

Monday, March 19, 2018

Rajd Liczyrzepy Krośnice 2018


2 miesiące od Nocnej Masakry to wystarczający okres oczekiwania by wystartować w Liczyrzepie na granicy województw dolnośląskiego i wielkopolskiego. Z 3miasta dojazd w te rejony to już wyprawa,  decyduje się na PKP. W ubiegłym roku wszystko elegancko zagrało i liczyłem, że i w tym podróż pójdzie gładko. Okazuje się, że pociąg zatrzymuje się w Ostrowcu Wielkopolskim lub Oleśnicy. Obie miejscowości oddalone od Krośnic o jakieś 30km. Wybieram Oleśnice bo zawsze prawie godzina dłużej spędzona w pociągu. Pociąg w Oleśnicy planowo ma być 4:40, spokojnie wystarczy czasu by te 30km pokonać, a i uda się zaliczyć parę gmin po drodze. Skąd w ogóle myśli czy się uda dojechać, przecież niejednokrotnie na start dojeżdżałem i to dłuższe dystanse. W ubiegłym roku na Dukty w Jastrowiu jechałem 40 km na start, na Szage w Chodzieży przed startem miałem już ponad 50km, a nadłuższy dojazd na start to Zkompasem w Kopalinie i 86km przed startem. Skąd ten stres? Mróz - nigdy jeszcze nie jeździłem długich dystansów przy odczuwalnej temperaturze poniżej 20st C.
Do Wrzeszcza na PKP zjeżdżam na rowerze bo mi lokalna PKMka nie pasowała. Około 18 zaczyna lekko śnieżyć,  około 20 jest już regularna śnieżyca. Dojazd zajmuje mi prawie godzinę, co parę kilometrów muszę stawać i wycierać okulary bo nic nie widzę. Na PKP wzbudzam zainteresowanie  bo jako jedyny z pakuje się z rowerem, reszta podróżnych jedzie na narty do Jakuszyc. Plan zakładał by się wyspać solidnie, ale plan planem, a udaje się zdrzemnąć do Bydgoszczy, czyli jakieś 2 godziny. Później już taki lekki półsen, a od Jarocina już nie śpię. Pociąg planowo przybywa do Oleśnicy. Startuję, 4:40 licznik pokazuje -8, telefon uzupełnia informację - odczuwalna temperatura -21 i silny wiatr z północy. W mapniku mam mapę Doliny Baryczy i wyznaczony przelot do Krośnic.

Cześć trasy wyznaczyłem leśnymi szlakami i dobrze, bo w lesie nie czuć tego mroźnego wiatru. W połowie trasy zaczyna się rozjaśniać i przestaje padać śnieg. Ten towarzyszył mi od Oleśnicy. Przed 7 jestem na starcie i mam jeszcze godzinkę na przebranie i może jakieś rozgrzanie się. Od domu już przejechane 50 km, z Oleśnicy 32km.
O 8 startujemy, zaznaczyłem sobie na mapie taką małą pentlę bez szaleńst, bo w planie mam wrócić do Wrocławia. Zaliczam punkty położone najbliżej bazy, a co za tym idzie nisko punktowane. Ruszam do PK12, przede mną jedzie Tomalos i Radek Walentowski, ale oni gnają dalej, a ja zaliczam pierwszy punkt. Wcale nie było łatwo, kręcę się chwilę, ale się udaje. OK oko nastawione na mapę i wiele nie kombinując śmigam na PK 14 na wyspie koło kolei wąskotorowej, a za chwikę jestem już przy PK22. Jeszcze nie wyjechałem z Krośnić a już 3 punkty zaliczone. Wracając z PK22  uchodzi całe powietrze z przedniego amortyzatora, szczęśliwie najeżdża Grześ i ratuje pompką, ale muszę wrócić do bazy bo tam ją zostawił i tak bym wrócił bo nie dało się jechać. Wracam do bazy, pompuje, nie ucieka, wracam na trasę. Bez stresu zaliczam sobie kolejne punkty nad stawami 34. Przy PK58 trochę się zagapiłem i zamiast na północ ostatnie 150 metrów pojechałem sobie równo na południe. Szybko wracam o ile można to nazwać szybką jazdą w głębokich koleinach. PK zlokalizowany na zamarzniętych łąkach, zostawiam rower i krokiem łyżwowym śmigam podbić kartę. Kolejny punkt 71 na rozwidleniu rowów wpada bez przygód. Ambona z PK 93 również bez stresu, no może z małym bo plątanina ścieżek lekko myląca, ale kompas mnie ocalił. Przy ambonie robi się bardzo wiosennie. Chwila na zażycie ciepła słonecznego i ruszam dalej. Przy PK 41 za to zaczyna się zawierucha śnieżna podbijam punkt i jadę dalej bo zimno. Widoczność spada do paru metrów na dojeździe do PK 61. W pobliżu spotykam rowerzystę i dwóch piechurów. Chwilę się kręcę z nimi, ale po przyjrzeniu się mapie stwierdzam, że jesteśmy z 400 metrów od punktu i po chwili zaliczam PK 61 na zakręcie rzeczki. Trochę krwi napsuł mi PK55 bo wyglądał na łatwy, ale coś pokaszaniłem i jechałem jakąś przecinką lub raczej prowadziłem, udaje się w towarzystwie piechurów. Pogoda się zmieniła, chwilami pada dość intensywny śnieg, jest mi bardzo zimno i chce mi się spać. Próbuję jeszcze chwycić 91, ale w połowie drogi odpuszczam. Wjeżdżam jeszcze na Wierzycę i wracam. Obiad miał być o 14 to mam jeszcze godzinę, ruszam nie kontrolując mapy, jadę naokoło udaje mi się rozgrzać, ale ochoty na dalsze poszukiwania punktów nie mam. Licznik cały czas wskazuje temp -4.
W bazie jestem parę minut po 14. Na trasie robię niecałe 40km. Zjadam zupę i zasypiam przy stole. Budzę się po półtorej godziny. Wydaje się, że wystarczy energii na powrót do Wrocławia. Żegnam się z organizatorami, dostaję pamiątkową Liczyrzepę i rajdowe piwko i parę chwil po 16 ruszam w kierunku Wrocławia. Szczęśliwie wiatr nie zmienił kierunku i praktycznie do końca będzie sprzyjający.
Wieczór zapowiadał się optymalnie, bezchmurne niebo, wiatr w plecy i spokój na drodze, zero ruchu. Gdzieś tam na trasie wyprzedzili mnie uczestnicy TR wracający autem z bazy w kierunku Wrocławia. Około 17:30 jest już ciemno, ale jedzie się elegancko. Gdzieś na trasie podjeżdżam pod sporą górkę, ciągnie się i ciągnie. Nie bardzo wiem gdzie się znajduje ta górka, nie che mi się zatrzymywać by obrócić mapę. Od tego momentu jest już tylko z górki do samego Wrocławia. Przejeżdżam nad S8, mijam Psie Pole za moment Wrocław PKP. Trochę się w okolicach dworca pogubiłem. We Wrocławiu temperatura już spadał do -8. Końcówkę jadę już mocno przemrożony. Na pkp przebieram się, chwila na odsapnięcie i jest pociąg do Gdańska. Budzę się w Pelplinie. W Gdańsku rano -9. Wszystkiego uzbierało się 162 km po powrocie do domu, całkiem przyjemny dystans, a wynik rajdowy? Albo gminy albo rajdy :). 

Saturday, December 23, 2017

Nocna Masakra - 2017 Drezdenko


    Po ubiegłorocznej Masakrze nie byłem przekonany co do startu w kolejnej edycji. No ale czym bliżej grudnia mój entuzjazm wzrastał. Opłatę startową uiściłem w pierwszym terminie, jadę. Zachęciła mnie baza w Drezdenku no i będzie to moja 5 Masakra, czyli mała rocznica.

  Przed startem
Do bazy docieram około 15 w sobotę, w teorii rowerzyści startują o 16:30, ale że wystartujemy później byłem pewien więc z mocno się nie stresowałem z przygotowaniami, nawet wtedy gdy na sali zostałem sam bo reszta zawodników popędziła do głównego holu. Daniel przetrzymał nas godzinę dłużej, oficjalnie wystartowaliśmy o 17:20, ale po opracowaniu wariantu było już po 17:30.
  Pogoda
Pogoda zapowiadała się całkiem nieźle, temperatura powyżej zera z lekkim południowo-zachodnim wiatrem
  Start
Na start umówiłem się Piotrem. To pierwsza NM na której będę jechał w parze i już wiem, że jest to konfiguracja idealna. Nasz wariant zaczynamy od PK2 i kontynuować będziemy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. PK2 zdobywamy sprawnie, chociaż spodziewałem się łatwo rzucającego się oczy przejazdu kolejowego (lub raczej pozostałości). W rzeczywistości nic nie ma i sprawdzamy kilkanaście metrów dalej. Wracamy do śladu dawnej lini kolejowej (obecnie rozebranej). Z tego miejsca dojazd od punktu jest już prosty. Lecimy dalej na PK10 rezerwat Czapienice na półwyspie. Oczywistą drogę dojazdową na punkt przejeżdżamy, acz Piotr dość dobrze czuł te przecinki i trafiamy na mapę rezerwatu i z niej odczytuję, że jesteśmy praktycznie na miejscu.

Natomiast więcej czasu zeszło nam na PK11. Gdy uporaliśmy się z dojazdem w okolice punktu to okazało się, że wszędzie płasko, a punkt miał być na szczycie górki. Wycofujemy się sprawdzamy kolejną przecinkę, ale dalej płasko. Zauważam śmigających zawodników i jedziemy w miejsce którego jeszcze nie czesaliśmy, pierwszy raz tej nocy posiłkując się zostawionymi śladami, było to o tyle łatwiejsze, że miejscami na drodze zalegała mała warstwa śniegu. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Jest górka i pozostaje jeszcze namierzenie tego jedynego drzewa na wzniesieniu.

Kolejny punkt PK16 też nie wydaje się łatwy, na moje oko Wigor dość niedokładnie poskładał mapy i przecinki, i drogi nie bardzo się nakładały na siebie. Ok odmierzamy 7km i następnie zaczynamy poszukiwania, tym razem dołka, zagłębienia. Początek okazuje się nieudany, pierwsza przecinka pudło, druga również, dopiero po namyśle i trochę po śladach współzawodników dojeżdżamy do tej odpowiedniej przecinki. Tu już problemu nie ma. Punkt zdobyty.

Z PK16 na kolejny PK20 jedziemy jakąś leśną autostradą były nawet momenty śniegu, wpadamy na asfalt i po chwili poszukujemy mostu kolejowego na Warcie przed Skwierzyną. Punkt zdobywamy w towarzystwie kilku innych zawodników.

Z PK20 na PK12 decydujemy się jechać asfaltem do wsi Chełmsko by następnie wjechać na leśne szlaki, błotne, rozjechane na których prędkość z rzadka przekraczała 6km/h. Po walce z błotem, trzymając kierunek nieoczekiwanie dojeżdżamy do cmentarza, gdzie pośród zapomnianych grobów był ukryty punkt.

Następnie kierujemy się na południe na PK17 i można chwilę odsapnąć, gdyż praktycznie pod sam punkt wiodą dobre drogi, najpierw ~8km asfaltów, a następnie dobra szutrówka. W międzyczasie zatrzymujemy się na CPNie w celu uzupełnienia zapasów

Na PK19 również jedziemy trochę dłuższą drogą by jak najmniej taplać się w błotach na polnych drogach. Na dojeździe do PK19 doganiamy dwóch zawodników i punkt zdobywamy razem. Tym razem obyło się bez problemów. Następne punkty wpadały już raczej bez problemów.

PK15 to kolejny opuszczony cmentarz i po tym punkcie udajemy się sprawnie na PK7, punkt hotelowy. Na punkcie spotykamy Wikiego, Turystę oraz Wojtka, którzy żywo debatują na wariantem. Ja szybko wypijam 2 soki i jestem gotowy do dalszej drogi. Nieoczekiwanie Piotr mówi, że chciałby jednak odpocząć lekko dłużej. Tu nasz zespół się rozdziela. Na PK6 jadę już solo asfaltem, przy PK19 Sławek mówił że punkt jest łatwy o ile się atakuje od strony asfaltu. Tak też było, nawigacyjnie było łatwo, ale ~1400m wysysało resztki sił na tym pagórkowatym i piaszczystym dojeździe. Na powrocie spotykam Piotra i mówię mu, że zostaje mu do punktu około 1000m.

Chciałem jeszcze zdobyć PK3, ale wycofuje się gdy przecinka na mapie okazuje się zarośniętym przez sosny kawałkiem lasu, a droga którą jechałem skręca na południe, ale nie ma jej na mapie. Nie czułem już się na siłach by rozszyfrować to co jest w terenie z tym co mam na mapie. Nie miałem również sił by gonić CRLa, który wybrał ten sam wariant dojazdu na PK3. Rezygnuję

Ostatnim punktem tej nocy, a raczej poranka był PK9. Punkt zdobywam w towarzystwie Sławka, który wyjechał gdzieś z bocznej drogi. Na dojeździe do PK napęd odmawia współpracy, ale po krótkiej naprawie jestem wstanie kontynuować jazdę. Doganiam Sławka i PK9 zdobywamy już w świetle nowego dnia. Jeszcze chwila i meta, w planie miałem PK1 i zostawiłem sobie go na koniec. Chciałem z mostu kolejowego rzucić okiem na jaz na Noteci. Do PK1 nie dojeżdżam gdyż pozostaje mi 30 minut do końca regulaminowego czasu. Decyduje się na powrót do bazy.

Ta edycja było dość szybka, a to za sprawą dróg jakie wybraliśmy. Staraliśmy się wykorzystywać asfalty, acz zdarzało się prowadzenie roweru na drogach które przypominały bagna. Średnia prędkość netto to prawie 17km/h, brutto to niecałe 11km/h i 162,3 km przejechane.

Tym razem Wigor zrezygnował z dziurkaczy na punktach trasy rowerowej. Do wyboru były kody QR lub NFC wysyłane przez aplikację lub tradycyjna karta papierowa i długopis. Tradycyjna metoda powodowała, że wyniki "na żywo" nie były dostępne, przy okazji przysparzała dodatkowej pracy z zapisaniem ręcznym wyników do systemy "na żywo". Sama aplikacja działa idealnie, ale tylko na Androidzie. I tu pojawia się problem bo inne systemy nie są obsługiwane przez aplikację. Chyba czas najwyższy by twórca aplikacji stworzył wersję dla iOS lub/i WindowsPhone.



Mapa ze śladami zawodników tu

Thursday, October 26, 2017

Harpagan 54 Szemud 2017

  Październikowe Harpagany wychodzą mi słabo. Nie inaczej było tym razem. Jakoś tak się dzieje, że w październiku nie znajduje czasu do jazdy na rowerze. Sama impreza pod domem to trzeba być. Nowa, odświeżona formuła TR200 - 2 pętle po ~100km. Pierwszy błąd popełniam jeszcze przed startem. Jakoś umknęło mi, że do godziny 16 trzeba odebrać mapę drugiej pętli. A ja o 16 to jeszcze walczyłem na pierwszym okrążeniu.
  Na start planowałem jechać na kole, ale intensywna ulewa przekonuje mnie do auta. W Szemudzie na parkingu spotykam Mikołaja, w aucie siedzi Darecki, a chwilę później przyjeżdża Mirosław (M&M ponownie wygrywają). Rozdane mapy, okrąg zakreślony, ruszam. W drodze do pierwszego punktu (PK11) wyprzedzają mnie zwycięzcy, szli ostro. Ja miałem na liczniku 25km/h oni musieli mieć koło 40. Chwilę dalej na trasie ktoś mnie pozdrawia, ale rozpoznaje tylko po głosie bo mnie światło oślepiło - to Łukasz i Krystian (stawiałem, że oni staną na pudle), również szli ostro i po chwili nie widziałem nawet ich czerwonych światełek. Jakie było moje zdziwienie gdy spotykam ich przy PK11. Niby zaczął się dzień, ale nie zrobiło się jasno, ciężkie chmury i intensywna mgła odgradzały nas od promieni słońca.
  W drodze na kolejny punkt PK3 spotykam debiutantów z Białegostoku. Pomagam im się zorientować i PK3 zaliczamy razem. Kolejny PK na górze Donas, to punkt często wykorzystywany w lokalnych zawodach więc bez przygód docieram do punktu, następny również wpada szybko i bez problemów, gdzieś w lasach pomiędzy Witominem a Chwarznem. Nie zliczę ile razy już tu błądziłem :). W drodze na kolejny punkt (ja pod górkę) z naprzeciwka śmignął Piotr Buciak, a chwilę później Grześ Liszka oparty na lemondce.
  PK15 to był popis nawigacji. Wpadam w las, odmierzam, jadę i nic. Punktu nie ma. Wracam, dumam, spotykam innych rowerzystów i razem krążymy, i nic. W pewnym momencie decyduje się na opuszczenie moich kompanów bo z naszej współpracy nie wynika żaden postęp, ale za to było dość wesoło. Jeszcze jedna próba i udaje się, ale co z tego skoro moja karta nie może połączyć się z bazą i zarejestrować czasu obecności na punkcie. Chwilę tam spędzam, mija mnie paru zawodników a ja cały czas walczę z elektroniką. W końcu się udaje i ruszam na następny punkt. I znowu po górkę, tego dnia odnosiłem wrażenie, że jechałem raczej pod górkę. W drodze na kolejny punkt trafiam na punkt, ale z innej trasy. Szybko się orientuję w terenie, bo przy punkcie z TR200 nie ma jeziora, a tu przede mną piękny akwen. Szybka analiza i już wiem, że jestem jakieś 2000m na wschód od mojego punktu. Szybki przelot bo dobrej szutrówce i PK zaliczony, następne punkty zaliczam raczej sprawnie. Chociaż przy PK1 wpadam na imprezę alternatywną, a tam mnie informują, że mój punkt to 100m dalej. Chwila na uzupełnienie wody i jadę dalej, chwilowo po równym ale do punktu tradycyjnie pod górkę.
 Od punktu w okolicach Luzina, najbardziej wysuniętym na północ, powinienem startować do mety by móc odebrać drugą mapę. Trochę mnie zdziwiło to, że większość spotkanych kolarzy udawała się w przeciwnym kierunku niż ja i tam gdzie był kolejny punkt. Ja nieświadomy ruszyłem sobie znowu pod górę w stronę punktu zlokalizowanego nad Łebą. W drodze na punkt przestaje działać licznik, wygląda, że IPX8 był tylko na opakowaniu. W środku pod obudową widać wyraźne ślady wody. Bez licznika, na oko odmierzam sobie odległość i po przeczesywaniu przecinek, które mógłby mnie doprowadzić do Łeby udaje się zaliczyć punkt. Oczywiście wcale nie było tak łatwo, bo najpierw pojechałem złą drogą zamiast na zachód, jechałem sobie spokojnie na południe i nim się spostrzegłem to miałem już dobre 600m przejechane. Pozostały mi 2 punkty z pierwszej mapy i było lekko po 17. Kombinowałem, że na 19 powinienem być, to sobie jeszcze przez 1.5h zaliczę jakie najbliższe punkty z mapy drugiej. Na nieszczęście spotykam kolarza, z którym poszukiwałem PK15 i ten mnie informuje, że do 14 wydawany były mapy na drugą pętlę. Z tego wszystkiego tak się zakręciłem, że zamiast zaliczać brakujące punkty to śmigam prosto na metę sprawdzić czy będę zdyskwalifikowany czy tylko zaliczone zostaną mi punkty, która zdobyłem do 14. Oczywiście mogłem sobie jeździć i do 20:30, i zaliczyć wszystko z pierwszej pętli. Wynik słaby, ale nie liczyłem na żadne sukcesy bo to październikowy Harp. Na mecie zamieniam słówko z Grześkiem i Andrzejkiem z TR100, z Radkiem P. z TR200 i Bartkiem z zespołu Harpagana.