Friday, August 31, 2018

Korno 2018

Korno 2018

    Obiecałem Grzesiowi, że przyjadę na Korno. Nie było mnie na Liszkorze bo umówiony byłem na Tułacza, ale Korno wpisałem do kalendarza i tylko kataklizm mógł mnie zatrzymać. I tak około 23 w piątek zjawiam się w szkole. Spać udało się położyć około 2 po przygotowaniu roweru no i obowiązkowych pogaduchach. Pogoda na sobotę raczej dobra z lekkim opadem i raczej z leciutkim wiatrem.
    Rano udaje się dobudzić Grzesia i odprawa przebiega gładko. Punktów do zaliczenia mamy sporo bo 70, Grześ miął obawy, że 50 punktów może być wystarczająco do objechania i co lepsi zawodnicy zaliczą całość, co na rogainingu nie powinno mieć miejsca. Wartość punktów oznaczone przez prerwszą cyfre 2x - 20pp, 3x - 30pp, itd.
   Zaznaczamy wariant (bo startuję razem z Piotrem) i w drogę. Na mapie zaznaczyliśmy wariant na grube punkty. Najlepsze, że a ni ja, ani Piotr nie wiemy jakie są kary za spóźnienia. O tym dowiemy się na mecie :).
   Ruszamy na zachód i po chwili zaliczamy nasz pierwszy punkt PK34, pień drzewa przy drodze. Gdy my podbijamy PK jakiś zawodnik przelatuje obok. A my suniemy dalej na wiszący mostek przy PK75, tu też bez wpadki odnajdujemy punkt. Kolejnie PK30 w lesie bukowym by szybko z tego punktu zaliczyć punkt 87. Drogę wyznaczoną do punktu modyfikujemy bo część okazuje się nieprzejezdna. Ale nie ma problemu z namierzeniem suchego pniaka. Następnym punkt to grób w lesie, dojeżdżamy w pobliże, ale szukamy za daleko, szybko jednak udaje się skorygować błąd i odnajdujemy punkt przy grobie. Natomiast poszukiwania kolejnego punktu to mistrzostwo świata w daniu ciała. Piotr przekonuje mnie, że już tu powinniśmy odbijać z głównej drogi, chociaż wskazania odległości mojego licznika pokazują, że to jeszcze 500m. Daję się przekonać, bo przecież jest szlak, no faktycznie jest. Pomiary, stajemy i szukamy jeziorka. Nic tu nie ma, kręcimy się po jakiś bagnach, ale jeziorka nie ma. Tracimy tu około 30 minut, gdy zauważam, że rowerzyści którzy nadjechali jadę dalej niż my. Pięknie, wtopiliśmy, jesteśmy w złym miejscu. Gonimy zawodników i po chwili jesteśmy w miejscu PK65 na górce nad jeziorkiem. Spotykamy tam Łukasza z Weroniką i nawet jedziemy przez moment za nimi, ale koncepcja w Starej Kuźni uległa zmianie. Zaliczmy podstawę radaru ze słabo punktowanym PK22 by szybko asfaltami zaatakować PK81 i PK70. Przy PK70 spotykamy Jarka i Ewę a ja liczę, że nie złapiemy tu gumy jadąc gęstwinie jeżyn. Wracamy na asfalt i sprawnie przemieszczamy się do PK41, a tam spotykamy Jarka i Krzyśka. Jedziemy razem do PK84, a tam sie nasze drogi rozchodzą, chwila na batona i w drogę na PK92 zaliczamy jeszcze jeziorko za 20 punktów. PK92 to kolejna podstawa radaru, podstawy te to pozostałości machin wojennych z czasów IIWŚ. Następnie wzdłuż linii kolejowej do PK61 i szybko do starorzecza na PK80. Idzie sprawnie, tu smaruję łańcuch bo zgrzyta tak, że wylatują plomby. W drogę na PK77. No i tu zabawa się dla mnie kończy. Podjeżdżając do PK70 pęka hak. Oczywiście zapomniałem zabrać zapasowy (faktycznie to wszystkie haki jakie miałem nie pasowały do mojej ramy, liczyłem, że wytrzyma :) ), czyli koniec wracam do bazy. Piotr jednak zarządził skuwaj łańcuch na sztywno i jedziemy dalej. Dopiero co nasmarowany łańcuch a ja muszę go rozpinać, umazałem się po łokcie.
Po chwili spędzonej przy PK77 przerzutka odkręcona, łańcuch skrócony i spięty na środkowej tarczy z przodu i na środkowej koronce z tyłu. Na dobrej nawierzchni dało się jechać  z prędkością do 20km/h gorzej było w terenie, łańcuch lubił sobie wskoczyć na koronkę wyżej i napinał łańcuch, w efekcie powodowało to niemożliwość pedałowania. Jedynym rozwiązaniem był wyciągnięcie koła i ręcznie zrzucenie łańcucha na koronkę niżej. Z takim napędem pokonuję prawie połowę dystansu z naszych przejechanych 108km, niestety prędkość przelotowa znacznie spadła. Mimo awarii zaliczamy kolejne punkty PK94 w dziurze w lesie, PK56 pomnik z miejsca zabójstwa jelenia. PK85 górka w lesie. PK78 razem z Bartkiem, którzy to narzekał, że nie idzie mu dzisiaj. Razem również przełazimy przez rzekę na południe od PK78 w kierunku PK58. Maksymalna głębokość w miejscu przejścia tak do połowy uda, a i rower się umył z zalegającego błota. Bartek odjeżdża, a ja muszę znowu odpiąć koło i zrzucić łańcuch. Z PK58 zaliczmy paśnik PK69 i wyjeżdżamy na asfalt bym trochę odetchnął od częstych postojów. Kierujemy się na PK73,  przy którym spotykam Wojtka. O ile dobrze zrozumiałem, to zeszło mu przy tym punkcie chwilę, odwiedziwszy wszystkie leżące konary w okolicy. W pobliżu jest PK71 i w planach jest jeszcze PK82. PK71 odnajdujemy szybko natomiast z 82 były problemy. Z mapy wynikało, że lepiej podjechać od południa, ale wcale nie było lepiej. Najpierw znajdujemy wąwóz, ale okazuje się, że to nie ten i dopiero po chaszczowaniu 200m z rowerem na ramieniu dochodzimy do kolejnego wąwozu w którym ukryty jest punkt. Jestem już znużony tym ciągłym zatrzymywaniem i wyciąganiem koła. W głowie już widzę metę, odpuszczamy PK63, PK14 i resztę z grubym PK93 na wschód od bazy. 30 min przed końcem regulaminowego czasu zjawiamy się na mecie. Grześ zdziwiony co tak szybko, że przecież możemy jechać jeszcze z 1,5 godziny. Karty już oddane, koniec.
    Tereny bardzo fajne, równo, bez górek, z szybkimi szutrami. Pogoda również sprzyjała, rano lekko popadało, a później raczej bez deszczu z temp około 18 st C. Gdyby nie awaria moglibyśmy zawalczyć może i o pierwszą 15? Do momentu awarii prędkość średnia ponad 19km/h na mecie już tylko 16.5 km/h. Trzeba będzie jeszcze kiedyś wrócić na Grzesiowy rogaining.

Friday, June 8, 2018

Dymno 2018

Miałem nie jechać bo w tym roku to okupuje ostatnie miejsca w wynikach, ale pojechałem. Trochę do tego Broka zeszło, raptem 350 km, ale z 3miasta w stronę Elbląga korek na 50 km w związku z budową S7, 2 kraksy na trasie. Miałem być przed 22, a w bazie jestem po 23. Nastawiam budzik na 5 rano i spać. Start 6 rano.
Na starcie staje 40 śmiałków, mapy rozdane, temperatura przyjemna, świeżo z lekkim wiaterkiem. Koncepcja ma to zebranie wszystkich punktów z głównej mapy, a jak starczy czasu to coś jeszcze, ale to na później. A map dostaliśmy 3 arkusze, 1 w skali 1:50 i 2 w skali 1:25 + rozświetlenia punktów na osobnym arkuszu.

Startuję na PK26, ale chwila zawahania. Ok PK 26 na pierwszy ogień, wyjazd z miasta, wyprzedzam paru rowerzystów i po chwili skręcam w las i znajduję PK26 na "płaskiej górce". Świetnie bo nieczęsto udaje tak bez przygód zdobyć pierwszy punkt, to następnie według rozrysowanego planu PK24, ale nie znajduję drogi pomiędzy domami na PK24.

Lece dalej i spróbuje z drugiej strony, lokalna droga asfaltowa sprzyja rozwijaniu wysokiej prędkości. Stop - tu właściwie mam w pobliżu PK40. Pomiary i jazda, wpadam na słabo przejezdną drogę w stronę łąki. Tam spodziewam się punktu, jestem tu chyba pierwszy bo nie ma żadnych śladów. Nie daje się jechać zostawiam rower i idę rzucić okiem na łąkę. Szczęśliwie wychodzę przy punkcie. Podbijam i na PK22, szybki powrót do drogi asfaltowej i po chwili jestem w okolicy PK22, paru zawodników już wraca z punktu. A ja zamiast rzucić okiem na drugi arkusz w skali 1:25 to śmigam do lasu i punktu nie znajduję, wracam do mapy. Punkt jest w przeciwnym kierunku niż pierwotnie szukałem. W pewnym momencie pojawia się paru kolejnych zawodników, wszyscy już odjechali, a ja cały czas szukam. Jest PK22 - zaliczony. Na kolejny PK50 (zachodni róg dołu), jadę przecinką, która prowadzi prosto na punkt. Na prawie bo po dojeździe do drogi asfaltowej przecinka ginie zaraz za asfaltem, znaczy jest ale rowerem nieprzejezdna. 200m asfaltem i próba kolejną przecinką, wygląda dobrze, pomiary i po chwili jestem w okolicach dołu. Znaczy dołów bo po wejściu do lasu widzę co najmniej 5 dołów. Odwiedzam chyba wszystkie i oczywiście w ostatnim znajduje punkt. Kolejny punkt znajduje się po drugiej stronie DK8/S8. Budowniczy trasy zaznaczył bezpieczny przejazd, ale ja ryzykuję i jadę najbliższą przecinką w stronę S8. Szczęśliwie wyjeżdżam przy tunelu technicznym pod budowaną ekspresówką, to sprawia, że nie muszę gnać do przejścia rozrysowanego przez budowniczego trasy. Po chwili jestem na miejscu i poszukuję punktu, patrze na rozświetlenia i PK50 tam nie znajduje, obchodzę okoliczne doły, ale punktu nie ma. Po dłuższej chwili nadjeżdża Paweł z którym zamieniam słówko i uświadamia mi, że mam przed nosem orthomapę z wycinkiem i zaznaczonym PK na mim. No to jestem w domu i już wiem gdzie szukać punktu. Śmigam dalej i kolejny punkt usytuowany na górce gdzieś w lesie. Punkt zdobywam szybko w towarzystwie zespołu Kielaków (będę się z nimi tasował jeszcze parę razy w ciągu wyścigu). Kolejny punkt też zdobywamy razem, zostaje sam, reszta już odjechała. Zastanawiam się którędy tu dojechałem bo wydawało mi się, że jadę inną przecinką. Nieważne, gonię rywali.

PK47 usytuowany na cmentarzu. Dojazd nie wygląda na skomplikowany, ale popełniam pierwszy błąd. Wpadam na drogę asfaltową i śmigam na północ, kierunek ok. Moment, mapa mówi, że mijany kościół powinienem mieć po prawej stronie, a ja go właśnie minąłem mając go po lewej. Powrót i co sił atak na punkt, ale droga którą jadę nie bardzo pasuje z tym co widzę na mapie. Staje i zastanawiam się gdzie właściwie jestem. Wracam parę metrów i widzę polną drogę w kierunku który by mnie interesował. Próbuję, po około kilometrze dojeżdżam do drogi, którą chciałem pierwotnie jechać. Ilość śladów grubych opon na leśnej drodze przekonuje mnie, że jadę dobrze, a po chwili widzę kierunkowskaz do miejsca pamięci.

Punkt znajduję się w głębi historycznego miejsca (za pomnikiem na zdjęciu)

PK46 (kolejna płaska górka :) ). Na mapie znaczyłem sobie najkrótszy przelot pomiędzy punktami, wynoszący około 3km. W rzeczywistości mylę drogi i zataczam koło. Ostatecznie ląduję we wsi Koziki-Majdan, ale miałem tu być jakieś 10 minut temu. Szybko ogarniam pozycję i w drogę, jest strumyk, granica lasu, przecinka. Szukam punktu, gdzieś w oddali widzę sylwetkę jakiegoś rowerzysty (chyba Paweł Brudło). Podprowadzam w to miejsce i po chwili mam punkt. Ruszam dalej i tu zaliczam kolejny błąd bo nie jadę najkrótszą drogą, a tak na około i to jeszcze przez spore piachy. Kolejny punkt PK45 w miejscu byłej gajówki, nie powinno być problemu. Ale niestety nie jest tak łatwo bo drogi na mapie i w terenie nie bardzo pasują. Doganiam Kielaków i wspólnie zastanawiamy się gdzie jesteśmy. Na początek jadę około 400m na zachód od miejsca gdzie staliśmy, ale tam nic nie ma. Kolejna próba tym razem na północ i tu punkt jest. Ktoś na drodze narysował strzałkę z napisem do punktu :).

PK44 wpada bez problemu, za to PK43 jest bardziej wymagający, na mapie praktycznie nie ma dróg dojazdowych  a więc trzeba zaimprowizować. Dojeżdżam do bagien, zostawiam rower i idę z buta, a trzeba było wziąć rower bo do przejścia miałem dobre 150 może 200m. W czasie jazdy do kolejnego punktu otwieram żel, a ten eksploduje i jestem w cały ubabrany w cukrze, mapnik zamazany, kompas obklejony, ręce klejące. Staję używam napoju z do zmycia mapnika, ok mapnika da się używać, gorzej z kompasami. Po tej peracji pozbyłem się napoju co będzie pod koniec trasy strasznie dokuczać.

Do PK51 jadę na około asfaltem i to była dobra decyzja bo po chwili jestem w okolicach punktu, chwilę się pokręciłem po okolicznych pokrzywach i w jednym z dołków znajduję lampion. Po chwili nadjeżdża Ania i pyta czy to tu, potwierdzam, że tak. No ale gdzie konkretnie :), wskazuję paluchem i śmigam do miejsca świętego. W drodze mijamy się z Wikim, a już przy kapliczce pozdrawiam Grzesia. Na dłuższą rozmowę nie było szans bo drogę zagrodził nam tłum wiernych. Rzucam okiem jeszcze na krzyż zachęcony kierunkowskazem z napisem "do krzyża". Przy krzyżu rysunki jakiś świętych, ale nie mam pewności. Zaglądam do kapliczki, podbijam punkt nieopododal w lasku i jadę dalej. Kolejny PK to punkt o najwyższej wartości, wariant jaki rano wytyczyłem zakładał jazdę na około, ale po przyjrzeniu się mapie dostrzegam, że jazda prosto na zachód powinna się udać. Jest ślad  opon, ktoś tu walczył to i ja spróbuję, udaje się przez las i łąkę dojeżdżam do wsi od której namierzam się na punkt. Idzie zaskakująco łatwo, a spodziewałem, że będzie trudniej. Punkt znajduję sprawnie, dopiero kolejny okazuje się trudniejszy. Na mapie punkt zdaje się być na łące nad strumykiem, dopiero po rzuceniu okiem na rozświetlenie okazuje się, że jest na skraju lasu. Ale ja nadjechałem ze przeciwnej strony i do pokonania pozostaje jeszcze bagnista łąka oraz strumyk. Udaje się przejść praktycznie suchą nogą po żeremi i PK39 zdobyty. Chociaż z dojazdem był kłopot bo pierwotnie wjechałem w jakieś bagna i musiałem się wycofać.

Kolejny punkt jest po drugiej stronie budowanej S8. I znowu na czuja, najkrótsza drogą i prawie idealnie, trafiam na tunel po drogą. Kolejne punkty 3 punkty wpadają bez jakiś większych przygód. Dopiero przy PK37 ,już na dojeździe mijam założoną drogę o prawie 500m. Wracam odmierzam,  chyba jest to miejsce. Spotykam Magdę podpytuję czy ma punkt, ale mówi, że nie ma. Jak nie ma to jadę rzucić okiem na łąkę którą dojrzałem. Urok miejsca zatrzymuje mnie tu na dłuższą chwilę. Nic trzeba wracać szukać punktu, Magda już odjechała, znaczy znalazła punkt. Kręcę się i nie mogę go namierzyć, po chwili dojeżdża Paweł i szukamy razem, ale bez powodzenia. Kręcimy się i dopiero po zasięgnięciu języka okazuje się, że punkt jest w lasku parędziesiąt metrów od miejsca gdzie wydałoby się, że być powinien.

Końcówkę trasy pokonuje wspólnie z Pawłem, zaliczamy szybko 1 punkt i jedziemy na teren specjalny rozwikłać zagadkę przygotowaną przez budowniczego. A tu okazuje się, że wydeptana w trawie ścieżka do punktu nie pozwala się pomylić. Sprawnym tempem wracamy na teren skansenu w Broku i zaliczamy w punty na podstawie zdjęć obiektów zabytkowych. Wszystko poszło sprawnie, że od momentu spotkania z Pawłem i zaliczeniu tych wszystkich punktów minęło około 30-40 minut. Mamy jeszcze około 20 minut do końca czasu, dumamy czy jest sens atakować punkty na wschód od Broka i dochodzimy do wniosku, że już raczej trzeba jechać na metę. A na mecie parę słów z konkurentami, obiad do auta i do domu, o 23 byłem na miejscu.

Przejazd głównej części Dymno 2018

Monday, March 19, 2018

Rajd Liczyrzepy Krośnice 2018


2 miesiące od Nocnej Masakry to wystarczający okres oczekiwania by wystartować w Liczyrzepie na granicy województw dolnośląskiego i wielkopolskiego. Z 3miasta dojazd w te rejony to już wyprawa,  decyduje się na PKP. W ubiegłym roku wszystko elegancko zagrało i liczyłem, że i w tym podróż pójdzie gładko. Okazuje się, że pociąg zatrzymuje się w Ostrowcu Wielkopolskim lub Oleśnicy. Obie miejscowości oddalone od Krośnic o jakieś 30km. Wybieram Oleśnice bo zawsze prawie godzina dłużej spędzona w pociągu. Pociąg w Oleśnicy planowo ma być 4:40, spokojnie wystarczy czasu by te 30km pokonać, a i uda się zaliczyć parę gmin po drodze. Skąd w ogóle myśli czy się uda dojechać, przecież niejednokrotnie na start dojeżdżałem i to dłuższe dystanse. W ubiegłym roku na Dukty w Jastrowiu jechałem 40 km na start, na Szage w Chodzieży przed startem miałem już ponad 50km, a nadłuższy dojazd na start to Zkompasem w Kopalinie i 86km przed startem. Skąd ten stres? Mróz - nigdy jeszcze nie jeździłem długich dystansów przy odczuwalnej temperaturze poniżej 20st C.
Do Wrzeszcza na PKP zjeżdżam na rowerze bo mi lokalna PKMka nie pasowała. Około 18 zaczyna lekko śnieżyć,  około 20 jest już regularna śnieżyca. Dojazd zajmuje mi prawie godzinę, co parę kilometrów muszę stawać i wycierać okulary bo nic nie widzę. Na PKP wzbudzam zainteresowanie  bo jako jedyny z pakuje się z rowerem, reszta podróżnych jedzie na narty do Jakuszyc. Plan zakładał by się wyspać solidnie, ale plan planem, a udaje się zdrzemnąć do Bydgoszczy, czyli jakieś 2 godziny. Później już taki lekki półsen, a od Jarocina już nie śpię. Pociąg planowo przybywa do Oleśnicy. Startuję, 4:40 licznik pokazuje -8, telefon uzupełnia informację - odczuwalna temperatura -21 i silny wiatr z północy. W mapniku mam mapę Doliny Baryczy i wyznaczony przelot do Krośnic.

Cześć trasy wyznaczyłem leśnymi szlakami i dobrze, bo w lesie nie czuć tego mroźnego wiatru. W połowie trasy zaczyna się rozjaśniać i przestaje padać śnieg. Ten towarzyszył mi od Oleśnicy. Przed 7 jestem na starcie i mam jeszcze godzinkę na przebranie i może jakieś rozgrzanie się. Od domu już przejechane 50 km, z Oleśnicy 32km.
O 8 startujemy, zaznaczyłem sobie na mapie taką małą pentlę bez szaleńst, bo w planie mam wrócić do Wrocławia. Zaliczam punkty położone najbliżej bazy, a co za tym idzie nisko punktowane. Ruszam do PK12, przede mną jedzie Tomalos i Radek Walentowski, ale oni gnają dalej, a ja zaliczam pierwszy punkt. Wcale nie było łatwo, kręcę się chwilę, ale się udaje. OK oko nastawione na mapę i wiele nie kombinując śmigam na PK 14 na wyspie koło kolei wąskotorowej, a za chwikę jestem już przy PK22. Jeszcze nie wyjechałem z Krośnić a już 3 punkty zaliczone. Wracając z PK22  uchodzi całe powietrze z przedniego amortyzatora, szczęśliwie najeżdża Grześ i ratuje pompką, ale muszę wrócić do bazy bo tam ją zostawił i tak bym wrócił bo nie dało się jechać. Wracam do bazy, pompuje, nie ucieka, wracam na trasę. Bez stresu zaliczam sobie kolejne punkty nad stawami 34. Przy PK58 trochę się zagapiłem i zamiast na północ ostatnie 150 metrów pojechałem sobie równo na południe. Szybko wracam o ile można to nazwać szybką jazdą w głębokich koleinach. PK zlokalizowany na zamarzniętych łąkach, zostawiam rower i krokiem łyżwowym śmigam podbić kartę. Kolejny punkt 71 na rozwidleniu rowów wpada bez przygód. Ambona z PK 93 również bez stresu, no może z małym bo plątanina ścieżek lekko myląca, ale kompas mnie ocalił. Przy ambonie robi się bardzo wiosennie. Chwila na zażycie ciepła słonecznego i ruszam dalej. Przy PK 41 za to zaczyna się zawierucha śnieżna podbijam punkt i jadę dalej bo zimno. Widoczność spada do paru metrów na dojeździe do PK 61. W pobliżu spotykam rowerzystę i dwóch piechurów. Chwilę się kręcę z nimi, ale po przyjrzeniu się mapie stwierdzam, że jesteśmy z 400 metrów od punktu i po chwili zaliczam PK 61 na zakręcie rzeczki. Trochę krwi napsuł mi PK55 bo wyglądał na łatwy, ale coś pokaszaniłem i jechałem jakąś przecinką lub raczej prowadziłem, udaje się w towarzystwie piechurów. Pogoda się zmieniła, chwilami pada dość intensywny śnieg, jest mi bardzo zimno i chce mi się spać. Próbuję jeszcze chwycić 91, ale w połowie drogi odpuszczam. Wjeżdżam jeszcze na Wierzycę i wracam. Obiad miał być o 14 to mam jeszcze godzinę, ruszam nie kontrolując mapy, jadę naokoło udaje mi się rozgrzać, ale ochoty na dalsze poszukiwania punktów nie mam. Licznik cały czas wskazuje temp -4.
W bazie jestem parę minut po 14. Na trasie robię niecałe 40km. Zjadam zupę i zasypiam przy stole. Budzę się po półtorej godziny. Wydaje się, że wystarczy energii na powrót do Wrocławia. Żegnam się z organizatorami, dostaję pamiątkową Liczyrzepę i rajdowe piwko i parę chwil po 16 ruszam w kierunku Wrocławia. Szczęśliwie wiatr nie zmienił kierunku i praktycznie do końca będzie sprzyjający.
Wieczór zapowiadał się optymalnie, bezchmurne niebo, wiatr w plecy i spokój na drodze, zero ruchu. Gdzieś tam na trasie wyprzedzili mnie uczestnicy TR wracający autem z bazy w kierunku Wrocławia. Około 17:30 jest już ciemno, ale jedzie się elegancko. Gdzieś na trasie podjeżdżam pod sporą górkę, ciągnie się i ciągnie. Nie bardzo wiem gdzie się znajduje ta górka, nie che mi się zatrzymywać by obrócić mapę. Od tego momentu jest już tylko z górki do samego Wrocławia. Przejeżdżam nad S8, mijam Psie Pole za moment Wrocław PKP. Trochę się w okolicach dworca pogubiłem. We Wrocławiu temperatura już spadał do -8. Końcówkę jadę już mocno przemrożony. Na pkp przebieram się, chwila na odsapnięcie i jest pociąg do Gdańska. Budzę się w Pelplinie. W Gdańsku rano -9. Wszystkiego uzbierało się 162 km po powrocie do domu, całkiem przyjemny dystans, a wynik rajdowy? Albo gminy albo rajdy :).