Monday, January 28, 2019

Nocna Masakra 2018

Mapa NM 2018
   Zmagania w PPM w roku 2018 dobiegły końca, aby jednak zakończyć Puchar musi się odbyć Nocna Masakra. Na starcie znowu pojawiają się prawie wszyscy czołowi orientaliści rowerowi (zabrakło paru znanych nazwisk i stałych bywalców NM jak Wiki czy Turysta). Klasyfikacja jest już praktycznie ustalona. Puchar wygrywa Paweł z kompletem 600 punktów i tak długo jak będzie startował, tak długo będzie na podium. To już 10 lat.
   W roku 2018 Trzcianka gości zawodników Masakry. Ta okolica jest praktycznie bez stałych rowerowych zawodów na orientację, a tereny są wymarzone na przygotowanie tras. Ta edycja od początku była wyjątkowa. Nie było opóźnienia na starcie, wszystko było przygotowane, rozstawione na czas. 15 godzin do dyspozycji zawodników, 21 punktów w terenie o różnie wartości przeliczeniowej. 1 godzina w ramach spóźnień ze stratą 1pp za minutę spóźnienia. Powyżej godziny zawodnik traci połowę zebranych punktów. Na trasie rowerowej brak perforatorów, zaliczamy punkty przez aplikację w telefonie.
   W bazie spotykam Piotra z którym luźno umówiłem się na start, a okazuje się, że w tym roku pojedziemy większym składem wraz z Dominiką, Kamilą i Robertem. Rozrysowujemy wariant i w trasę. Na pierwszy ogień najbliższa bazy 9, nie bardzo kontroluję sytuację bo licznik przestaje pracować, jadę raczej za wszystkimi próbując w czasie jazdy uruchomić licznik. Do PK9 wpadamy sporą grupą bo doganiamy Grzesia i Wojtka. W drodze do 9 Piotr zauważa, że nie zabrał plecaka ze sobą. Zapasy na całą noc zostały w bazie. Daniel podrzuca plecak do punktu hotelowego, ale tam będziemy za jakieś 7 godzin. Tymczasem atakujemy PK14, w między czasie udaje się uzupełnić zapasy Piotrowi w sklepie przed PK14.
   Z mapy prościzna, w terenie w nocy nic nie wyglądało tak jak na mapie. Szukać mamy zakrętu rowu. Nie jesteśmy sami, więcej osób czesze las i nagle pada okrzyk "Mam", to był chyba Grześ i to całkiem obok mnie. Podbiegam faktycznie jest punkt, jest i rów. Idę tym rowem bo to chyba najszybsza droga by odnaleźć rowery. Idę to raczej za dużo powiedziane, momentami idę na czworakach i ze dwa razy musiałem się przeczołgać pod getwiną jakiś krzaków.Są rowery teraz tylko trzeba poczekać na resztę ekipy, trochę to zajęło, ale się udało nikt nie zaginął.
   PK1 fundamenty po wieży, licznik zaczął pracować, mogę dołączyć do współpracy nawigacyjnej. Tempo solidne bez ziewania. Odliczmy odległości, przecinki, cofamy się, skręcamy, pod górkę i to chyba tu. W oddali błyska wiele światełek, ale punkt znajdujemy my. Podbijamy i w drogę na PK20, odpuszczamy PK16 bo to tylko marne 30 punktów przeliczeniowych. Gdzieś w kniejach doganiają nas Łukasz z Krzysztofem, ale po chwili gdzieś znikają. A my jak po sznurku, a raczej żółtym szlaku do ruin młynu. Punkt namierzony, ale Piotr nie ma telefonu, wydaje mu się, że przed chwilą miał. Rozglądamy się, ale nie ma tu nic co by wskazywało na telefon. Dzwonimy na numer Piotra, cisza. Tu zdecydowanie nie ma tego telefonu. W tym czasie nadjechali Jarek i Wojtek z którymi będziemy się mijać tej nocy parokrotnie. Okazuje się, że znaleźli telefon Piotra przy PK1, czyli jakieś 10km stąd. Wielki fuks. Parę edycji temu W Lubniewicach Wojtek znalazł moją kartę startową, którą mi oddał doganiając mnie na kolejnym punkcie.

   Ruszamy na PK19 nawet nie czytałem opisu, pierwszy plan to dojechać do Dębogóry i później ładnie się odmierzyć. W Dębogórze wybieramy złą drogę i po chwili lądujemy na jakimś ogrodzeniu, ale szybko korygujemy błąd i po chwili doganiamy Jarka i Wojtka przy punkcie, drzewo na skarpie. Zatrzymuję się przy tym drzewie, ale to chyba nie to bo to byłoby za łatwe. Okazuję się, że to jednak to, dla pewności Tomalos wracający od punktu potwierdza, że tak to to.
Oczywiście Jarek i Wojtek zaraz nam uciekają, ale przy kolejnym punkcie jesteśmy przed nimi, co mocno mnie zaskoczyło. My śmigaliśmy najkrótszym wariantem, Jarek i Wojtek jakimś okrężnym. Nasz wariant nie był zły, drogi na polach przejezdne, błoto lekko zmarznięte i nie było większego problemu z jazdą. Przecinka, którą jechaliśmy też okazała się szeroką leśną drogą. Z PK8 śmigamy na PK12 w Człopie, punk rozstawiony obok ścieżki rowerowej. Długi, asfaltowy przelot można mocniej nacisnąć i po chwili jesteśmy na skrzyżowaniu z DK22. Chwila na naradę i jedziemy prosto bez kombinacji, ale droga zakręca i ostatecznie lądujemy na jakimś płocie. Zjeżdżamy do rzeki jakąś ścieżką znaną tylko tubylcom, ale po chwili jesteśmy pod mostem, a punkt jest u góry. Szczęśliwie z jednej ze strony są schody na gorę i PK12 zaliczony. Narada i śmigamy na PK2, który umieszczony jest przy rzece, jest to stary cmentarz. Okazuje się, że cmentarz znajduje się na wniesieniu, zostawiamy roweru i wdrapujemy się na górę. Po chwili PK zaliczony. Kolejny asfaltowy przelot i po chwili wpadamy do PK7, a zarazem punkt bufetowy. W środku spotykamy Grzesia i Krystiana, Krystian już praktycznie wychodzi, a Grześ raczej planuje dłuższy pobyt. Na Piotra czeka jego plecak, a w plecaku wysokokaloryczny, rozgrzewający napój. Spędzamy tam ze 40 minut, udaje się jednak zebrać ekipie i ruszamy dalej. Pierwsze kilometry po wyjściu z ciepłego pomieszczenia to koszmar, szczęka mi lata z zimna więc dociskam mocno by się rozgrzać. Najpierw podjazd, a po chwili zjazd, mijamy rzekę, a punkt jest właśnie tu. Nim udaje mi się na vkach wyhamować przejeżdżam dobre parędziesiąt metrów, Robert z Dominiką pojechali jeszcze dalej, gdy wróciliśmy do punktu Kamila i Piotr już go mają zaliczony. Jeszcze w bufecie powstała śmiała koncepcja by zaliczyć jeden z puntów z najwyższą wagą, ale to zależało od powodzenia przy kolejnym punkcie PK17. Jest to zakręt wąwozu, ale z mapy ciężko wyczytać jak tam się dostać. W okolicach punktu dogania nas ponownie Jarek i Wojtek i wspólnymi siłami próbujemy dojechać jak najbliżej wąwozu. Jazda się dłuży, zniszczona droga i cały czas pod górę. Gdy licznik pokazuje odpowiednią odległość stajemy, ja sprowadzam rower na skraj wąwozu by choć trochę oświetlić teren. Czas na poszukiwania, a zebrało się tu nas większa ilość bo pojawili się również Krzysztof z Łukaszem. Każdy próbuje odnaleźć punkt, ale tradycyjnie pierwsza odnajduje go Kamila. Okazuje się, że byłem dość daleko od tego miejsca bo punkt podbijam jako ostatni. Definitywnie odpuszczamy tłuste punkty i śmigamy na kolejny PK18, daleko, gdzieś na brzegiem jeziora. Czeka nas długi przelot po DK22, ale najpierw trzeba dojechać do asfaltu. Szczęśliwie tym razem zjeżdżamy w dół, najpierw niewyraźna ścieżką, tą która tu przyjechaliśmy, by wjechać na leśną autostradę, przygotowaną pod wywóz drzewa. Na DK22 narzucam tempo by nikt nie zamarzł :), temperatura spada lekko poniżej zera. DK22 jest mocno pagórkowata, są ostre zjazdy, ale też trzeba popracować by pokonać podjazdy. PK18 po pomiarach udaję się zdobyć bez przygód.
Wracamy na DK22 i powrót do Prusinówka przez które parę minut temu przejeżdżaliśmy. Dojazd do kolejnego punktu wydaje się być łatwy, w rzeczywistości sieć dróg i przecinek jest znacznie bogatsza niż wynikałoby to z mapy. Namawiam drużynę by skręcić akurat tu (wydawało mi się, że nie ma wątpliwości, że droga jest odpowiednia), po chwili jednak nic się nie zgadza. Stajemy i dumamy gdzie my jesteśmy, Robert postanawia pojechać w przeciwnym kierunku, a my po chwili namysłu jedziemy w jedyną drogę której kierunek zgadza się z kompasem. Idealnie, znajdujemy przeput, a punkt powinien być 10m od przepustu i jest, ale nie ma Roberta. Nie można do niego zadzwonić bo nikt nie ma zasięgu. Próbujemy jak zagubieni grzybiarze - wołaniem i za moment Robert jest już z nami. Kolejny PK17 wygląda na trudny, jest rozświetlenie w skali 1:10000 więc zobaczymy. Sam dojazd w okolice łatwy, leśnymi autostradami. Sam las wyglądał (na tyle na ile wystarczało światła) na stary, świerkowy. Gdy udaje nam się dojechać tam gdzie zaczyna się rozświetlenie, zaczynamy poszukiwania. Najpierw mocno pod górę, nie da się jechać, droga, a raczej przecinka zniszczona przez ciężki sprzęt. Popełniamy błąd i prowadzimy rowery o jeden zakręt za daleko. Niby wszystko się zgadza, jest rów bardzo wyraźny, ale punktu nie ma. Naradzamy się i zaczynamy poszukiwania troszkę niżej, jest to tu, punkt schowany w rowie. W miedzy czasie dogania nas Grześ, jeżeli zaliczył te same punkty co my po opuszczeniu bufetu to jest przed nami, bo miał o jeden punkt więcej. Straciliśmy tu dużo czasu, realnie zaliczymy jeden, może 2 punkty. Szybko jedziemy na PK4, i tu popełniam nawigacyjnie pierwszy błąd, upieram się, że przecinka przy której jesteśmy do droga na punkt. Kamila szybko tłumaczy mi, że nie mam racji bo albo źle coś pomierzyłem, albo licznik źle wskazuje odległość, inaczej mówiąc to nie tu. Przyglądam się mapie i faktycznie po chwili widzę, że mierzyłem odległość z niepodwiewanego miejsca. Kolejna droga to tak którą powinniśmy jechać, tu już zaczyna być nerwowo, czasu coraz mniej. Zaliczamy PK4, zaczyna padać śnieg, a raczej krupa śnieżna, momentalnie robi się biało i bardzo jasno. Krótka narada, nie ma czasu, jest po szóstej, już bez rozmów jedziemy za Kamilą, teraz ona rozdaje karty. Doganiam Kamilę, ale kończy  mi się światło w czołówce, a nie chce się zatrzymywać by tracić czas na wymianę czołówek. Szybkie tempo mamy zaliczony PK10. Robi się szaro, na tyle, że można czytać mapę bez czołówki, ale teraz nie ma co czytać trzeba gnać do mety. Jest po 7, a do mety ponad 10km. Wracamy do asfaltu i tam ciągnę zespół by tracić jak najmniej punktów, bo w regulaminowym czasie nie uda się zmieścić. Przed samą Trzcianką niestety wymiękam i tempo spada do 20km/h, chwila kręcenia się po ulicach by namierzyć szkołę i jesteśmy na mecie. Spóźnienie 15 minut i tyle punktów tracimy. Przed nami sami mistrzowie, wygrywa Paweł, za nim są Krzysztof i Łukasz, kolejnie Jarek i Wojtek, następnie Grześ no i na 7 plasujemy się my. Krystian przekroczył limit 60 minut spóźnienia i zgodnie z regulaminem stracił połowę zdobyczy punktowej.
Liczę na to, że w przyszłym roku uda na się wystartować w podobnym zespole bo współpraca raczej układała się bez większych spięć, a i wynik udało się wykręcić bardzo dobry.